Aktualnie siedzę w pracy i pisze do mnie koleżanka z którą pracuję (ma wolne) że poszła do sąsiadki opatrzeć kota, a tam o zgrozo kot z prawdopodobnie otwartym złamaniem (łapa opuchnięta i zaropiała) od tygodnia tak lata, wstawiam informacje od niej. Mnie tam nie było.
"Potrzebna pilna pomoc !
Kot sąsiadki zranił się w łapę, wdało się zakażenie. Łapa od łokcia w dół jest wielkości kociej głowy,
z rany sączy się krew z ropą i okropnie śmierdzi. Sąsiadka jest osobą starszą i schorowaną nie stać jej na pokrycie kosztów
wizyty weterynaryjnej dlatego szukam kogoś kto pomoże w tej sytuacji. Stan kota jest krytyczny z dnia na dzień traci na wadzę,
obawiam się, że jeżeli nie zostanie mu udzielona pomoc kotek będzie umierał w męczarniach."
krew mi się gotuje


Cały dzień na zmianę próbujemy dodzwonić się do TOZU albo złapać jakiś kontakt z fundacją.
Znajdą się dobre duszyczki mogące pomóc?
Kończę prace po 20 mogę spróbować go gdzieś dowieźć.
Ja już nie proszę, tylko błagam o pomoc, kociak chodzi już tak tydzień, dziś dopiero wyszło to na jaw.



