Niecenzuralne, no niestety...
Stoję w kuchni, nieświadoma niebezpieczeństwa, które szykuje się do skoku. Niebezpieczeństwo waży pięć kilosów i z uporem maniaka skacze mi na plecy, następnie przewiesza się przez ramię i tak sobie chodzimy: przednie łapy kota obijają mi sie o klatę, tylne dyndają na plecach (moich, nie kocich). Moment lądowania jednakże jest bardzo bolesny - Karol (czyli Nieszczęście) to bura siła, zero delikatności
No i skoczył...
Zacisnęłam zęby...
Policzyłam do dziesięciu, coby kota na dywan nie przerobić...
Zaczął się, skubany, tulić, barankować, mruczeć i takie tam sztuczki nabyte w kociej szkole manipulacji stosować

Powietrze ze mnie uszło, pod nosem tylko zaśpiewałam:
Karooolek, dostaniesz wp... dooolek... 
Domorosła poetka wiejska Marysia się kłania
