"Wszystkie koty nasze są" nie do końca i nie wszędzie.
Widzisz miejsce skąd są Sroczki, w moim mieście, mimo pięknych słów na stronie internetowej, jaką to domy tymczasowe otaczane są opieką nie zrobiło dla Sroczek nic. Nawet głupie umieszczenie na stronie jako przebywające w domu tymczasowym nie miało miejsca. Nawet nie chciało mi się o to prosić, choć powinno iść z automatu.
Siostrzyczka Suri, wyglądająca jak syjamka, została momentalnie wzięta na dom tymczasowy, miała zapewniony domek stały. Było pianie z zachwytu, "och ach jak cudnie, że syjameczka jest na tymczasie, X uratowałaś jej życie" O tym że w tym samym dniu, zwykłe Sroczki znalazły tymczas u mnie, była jedynie wzmianka głównej wolontariuszki. Wedle reszty, mogły sobie umrzeć, bo takie zwykłe.
W momencie wzięcia na tymczas zostałam z tym wszystkim sama. Z hasłem "jeśli przeżyją".
Ja rozumiem, że jest tam wiele kotów, że brak czasu na wszystkie, że priorytetem jest wyciągnięcie stamtąd. Ale właśnie takie jest moje wrażenie.
Phantasmagori – bzdury piszesz.
OBIE wiemy jak było.
Kiedy decydowałam, którą z trzech maleńkich 5-6 tygodniowych dziewczynek zabrac na tymczas – miałam w domu dwa tymczasy- starego, schorowanego, niewidomego Izydora i pięciomiesięcznego Mironka do amputacji łapki. Mogłam zabrac JEDNEGO tymczasika. Wziełam tego najbardziej chorego. Nie pamiętasz już zapewne, że to Lunka była najmniejsza – kiedy jej siostra Suri, ważyła 580 gram, Lunia zaledwie 380 i była naprawde w ciężkim stanie. I kiedy stałam w schronie i myślałam podobnie idiotycznie jak Wy teraz – że taka ładna, ze może jutro ktoś ją weźmie (wtedy jeszcze nie było wiadomo kto i kiedy i czy W OGÓLE weźmie pozostałe maluszki!) – Nasza Mała mi powiedziała wprost: „ Dlaczego ma umrzec – BO JEST ŁaDNA?! To nie jej wina, że urodziłą się ładna. A teraz potrzebuje pomocy. Bardziej od innych.” I wzięłam Lunkę.
Kochana jak to mówią " wszystkie koty nasze są '' a że nie zdejmuje ogłoszeń to dzięki nim i Sroczki bedą miały fajny dom , ale tak naprawdę gdyby nie Ty to one by juz dawno nie żyły, pamiętam jakie chore były , jak o nie walczyłaś , jak lwica a jakie one teraz sa piękne , no cud miód
Każda z nas walczy JAK LWICA. W końcu dlatego bierzemy tymczasy. Lunka piękna nie jest i nie będzie. Zdrowa nie była nawet przez 5 minut od dnia kiedy ją zabrałam. Jedno oko nie widzi, drugie porażone herpesem, główka jej drga cały czas jak paralitykowi, ciągły katar, czekają ja operacje okulistyczne, na podwiniete powieki, na odseparowanie trzeciej powieki…. To nie jest kot atrakcyjny i bezproblemowy. I nie dlatego została u mnie na stałę, że piekna.
Swoją drogą to ciekawe, że jak ktoś zostawia sobie tymczasa, bo się zakochał, bo cos tam – to piejecie peany i piesni pochwalne, że cudowny dom, ze człowiek wrażliwy, że tak z tymczasami bywa, że trudno je oddac. Ale jeśli tymczas jest w typie rasy, to pojawiaja się złośliwe komentarze – a co w „ładnym” tym czasie nie można się zakochac?
Kiedy moje dorosła, 21-letnia Córka ( tu chciałam moim Słonkom podziękowac, bo gdyby nie one - wiele z tymczasów nie wyszłoby na prostą – ale dzięki córkom i ich wkładom pracy, koty funkcjonuja i żyją!) – wróciła niedawno z uczelni i powiedziała, że ma fajny dom dla Lunki – rodzinka z dwoma dorosłymi dziecmi, kociolubna, z doświadczeniem ze ślepaczkami – ucieszyłam się. Pytam zatem: kto? Na to Córka odpowiada: JA! I tym sposobem mój tymczas zyskał możliwie najlepszy dom – będzie się nim opiekowała moja Córka. Obie są bardzo związane – i mojej Córce nie przeszkadza kalectwo Lunki. Bo spójrzcie na na to racjonalnie - Lunka głównie jest chorym i kalekim kotem, a dopiero potem…. „Syjamką”?!
Phantasmagori masz pretensje, że zostałaś sama z tymczasami. A przepraszam: CZEGO oczekujesz? Dla mnie to jest oczywiste – kiedy wychodze ze Schronu z tymczasem, przejmuję nad nim opiekę. To jak z dzieckiem na rodzinę zastępczą – nie będę czekała że sąsiadkada mu obiad, a kuzyn weźmie do zoo. Fajnie jak ktoś chce pomóc – ale nie musi bo, TO MÓJ OBOWIĄZEK! Mam wyleczyc, zsocjalizowac i znaleźc dom (to juz o kocie

). I JA mam to zorganizowac! Po to biorę tymczasa – żeby w schronie zostało mniej zwierząt, żeby Ci ludzie, którzy się zajmują zwierzakami, mieli o jednego mniej na głowie! Sama jestem w schronie tylko dwa razy w tygodniu – to kilka godzin zaledwie. Wolontariuszy zostało kilku – którzy pracują i ucza się i zwyczajnie ich doba tez ma 24 godziny. A Korciaczki…. O nich za chwilę.
Nie chcę pomocy, nie chcę wazeliny, szczerze powiedziawszy, mam w doopce czy ktoś mnie chwali czy nie. Nie po to ratuję kota żeby sobie poprawic nastój i potiutiac z koleżankami.
Nie zaprzeczysz Phantasmagori że pisałyśmy na pw o ogłoszeniach i proponowałam Ci, żeby podeszły Korciaczki i zrobiły wypaśne zdjęcia do ogłoszen. Powiedziałaś: Nie, w żadnym wypadku! Sama podjęłaś taką decyzję – zatem nie skarż się.Nie wiem co macie do Korciaczek…. Nie interesuje mnie to. Ja mam do nich, zwłaszcza do Misi, stosunek bardziej osobisty, patrzę na nie przez pryzmat własnych dzieci i przyjaciół moich dzieci, i z ręką na sumieniu życzę każdej matce takich fajnych pociech. Tellma

, choc się nie znamy!
Phantasmagori zatem albo przyjmujesz ofertę pomocy – albo robisz sama. Przebieranie – te osoby nie, bo ich nie lubię – jest nieco infantylne, nie uważasz? WSZYSTKIE mamy wspólny interes – ratujemy dobrostan kota, psa czy innego zwierzaka.Justa – pamiętam, mam od Ciebie klatkę dla chomika, Dziękuje bardzo
Ale takie komentarze gdzies tam na boczku – nie oddają całej prawdy i są krzywdzące.
To co piszesz Justa jest bardzo smutne i - niestety- bardzo prawdziwe.
Moim wielkim marzeniem jest MCO.
I wiem, że nigdy nie będę go miała.
Dlaczego? Bo zawsze znajdzie jakiś zwykły - dla mnie NIEZWYKŁY - kot, który potrzebuje domu, pomocy, leczenia.
Aha - a te chore w "typie rasy" nie potrzebują opieki i leczenia?
Blekitny.Irys – miałam niedawno pięknego rudego MCO, niewidomy czteromiesięczny słodziak. Ogłaszałam. Maili, telefonów – ponad 180! Mogłam sobie zostawic? Pewnie, że mogłam – ale znalazłam mu cudowny domek. Był pięęęęękny. Był kochany. Ale to bez znaczenia. Cieszy dziś czyjeś inne oko.
Dla mnie kot „w typie rasy” to już żaden cukierek – już ich widziałam sporo. Nie kręcą mnie. Luna została, bo ktoś ją wybrał i pokochał – moja Córka.
Nie zasłużyłam na złośliwości, choc one, podobnie jak pochwały, ani mnie grzeją ani ziębią.
Głównie chcę stanąc w obronie naszego schronu, Małej, Korciaczek (które, notabene w tym roku zdają maturę i na nadmiar wolnego czasu nie narzekają!) i innych wolontariuszek.
Robimy co możemy i ile możemy.
Jednak uważam, iż Tymczas staje się sprawą DT. I Dom Tymczasowy musi się liczyc z osamotnieniem i głównie: samodzielnością!