Nie bylo mnie tu przez chwile, ale to tylko dlatego, ze "zajmowalam sie sprawami", nie z braku wrazen, wydarzen ani checi.

Przede wszystkim w zeszlym tygodniu do domu pojechal Mikus. Typ MCO, ktory - gdyby nie nowy dom - za kilka dni wyladowalby u mnie. Zainteresowanych losem Mikusia, ktory szukal domu rowniez przez forumowa Kociarnie, odsylam do watku Tuniax na Naszych Kotach.

Jest co czytac i co ogladac.

Trwaja rozmowy adopcyjne, kilka tymczasow wzbudza wieksze zainteresowanie, ale "nie mow hop...". Cierpliwosc i pozytywne myslenie wskazane jak zwykle.
Dzisiaj sluzbowo delegowalam sie do duzej firmy produkujacej nasiona. Zaklad produkcyjny na glebokiej wsi, magazyny, maszyny, sprzet. I ktos podrzucil kotke z kociakami. Pracowalam, prowadzilam powazne rozmowy, a ciagle myslalam o tych kotach. Niby nie jest zle, potrzebne sa do lowienia myszy, to dostaja jakies chrupki i mleko. Pod koniec spotkania, juz przy samochodzie wlazla na mnie jedna taka malutka. Brudna jak swinka, jedno oko juz trafione (a dwoch miesiecy jeszcze nie ma), wczepila sie w moja bluzke jak broszka i mruczy, wycierajac brudy o moja twarz. pomyslalam, ze jak za chwile straci wzrok, to wkrotce straci tu i zycie - nie ucieknie przed niebezpieczenstwami w gospodarstwie. Zapytalam czy moge zabrac, skrzetnie sie zgodzono.
Przywiozlam, zaaplikowalam juz kropelki, odpchlanie i czyszczenie uszu. Brudy panienka zaczela z siebie zmywac juz w samochodzie.
Na okolicznosc produkowanej tamze odmiany jeczmienia nazwalam ja Hobbitka.
Nie chcialam zadnych maluchow, zadnego kociego zlobka w tym roku. Zainteresowanie kociakami jest (chociaz wydaje mi sie, ze z roku na rok coraz mniejsze), ale ja szukam dobrych domow, a takie zglaszaja sie nie za czesto.
A chyba jednak bede musiala odczekac az kocieta beda wszystkie uodpornione po szczepieniach i wrzucic cale towarzystwo do "malej kociarni". Wtedy dorosle koty maja bezproblemowy dostep do balkonu i woliery, a o maluchy zawsze sie obawiam, czy nie przecisna sie przez szczeliny. Znowu reorganizacja w chalupie...