Dziękuję bardzo za Wasze posty. Rozumiem smutek i rozgoryczenie, wierzcie mi - dla mnie też sprawa przykra.
Natomiast niektóre osoby prosiłabym o przeczytanie mojego postu jeszcze raz - na spokojnie i bez emocji.
Nigdzie nie napisałam, że wiem wszystko - napisałam wręcz odwrotnie, że nie wiem - i mogę się mylić, lub, że różne poglądy mogą być różne od Waszych - ale do tego, jak rozumiem, dajemy sobie wszyscy prawo.
Nie napisałam, że źle, że kotka podrapała. Tak - każdy kot drapie! Każdy kot ma prawo drapać i gryźć ale ma też określoną gamę zachowań zanim przejdzie do ataku. Koty to są bardzo pokojowe zwierzęta i unikają konfliktów (walczą na śmierć i życie w określonych sytuacjach)I każdy kot drapie i atakuje w określonych okolicznościach - z określonym zestawem zachowań PRZED atakiem. Ja takich nie zaobserwowałam - mogłam przeoczyć (to też napisałam). Natomiast to były bardzo krótkie chwile - skoro ja mogłam przegapić sygnały (a nie jestem zupełnym laikiem) to jak miałby zobaczyć je ktoś zupełnie niedoświadczony (niezależnie czy dorosły czy dziecko)? Jeśli u kota okres ofensywny jest tak skrócony - to jest kotek który może mieszkać tylko z doświadczoną osobą, bez dzieci i często innych zwierząt. Niezależnie od tego jak miły i ufny jest między momentami, które wywołują takie reakcje i jak często lub rzadko one się zdarzają.
Co do obserwacji - nie była to moja decyzja, tylko kierownika ośrodka plus weterynarza. Jeśli kwestionujecie ich kompetencje co do wydanej decyzji - to nie jest to nic, w temacie czego ja się mogę wypowiedzieć. Natomiast proszę nie oczekiwać ode mnie, że zataję cokolwiek o kocie albo nie wyrażę swoich wątpliwości - ja nie wezmę odpowiedzialności za to, co kotek może zrobić w innym domu w podobnych okolicznościach. Uważałam za uczciwe powiedzieć wszystko. Natomiast ocenę tej sytuacji zostawiłam osobom decyzyjnym - jak widać podzielili moje obawy (bo ja też pytałam czy oby obserwacja jest na pewno konieczna i myślę, że zapytanie potwierdzą moje słowa) no ale mieli wątpkiwości podobnie jak ja - widocznie wszyscy jesteśmy "niekompetentni i pewni swojej wiedzy". Postawiłam na uczciwość i nie uważam, że skrzywdziłam tym kota czy jej nowych właścicieli. Nie wiem co z nią będzie, przykro mi bardzo w tej sytuacji - ale uważam, że dużo bardziej nie fair byłoby uznanie, że stało się coś przewidywalnego i oczywistego jak na kota.
Chętnie wysłuchałabym wyjaśnienia dlaczego kot atakuje Feliway?
Był na nim zapach mojego kota? Może? Czy jest silniejszy niż sztuczne feromony? Nie sądzę - na pewno mój kot nie wyciera się "w kontakt" bardziej niż w każde inne miejsce w domu. A jeśli nawet jeśli dyfuzor pachniał intensywnie moim kotem i to było przyczyną (niemożliwą wg mnie, ale załóżmy) - jeśli kot przystępuje do ataku na "zapach innego kota", na terenie sobie nie znanym, parę minut po wyjściu na ten teren - to chyba mądrzejsi ode mnie też wiedzą co to mówi o charakterze kota, prawda? I nie jest niczym złym - po prostu definiuje charakter i doświadczenia z przeszłości kota.
Nie napisałam nigdzie, że kotka zareagowała niewłaściwie - ale zareagowała w sposób, który nakreśla jej charakter - dla mnie jednoznacznie w sposób mówiący o tym, że to jest kotka która w stanach silnego lęku przejdzie od razu do ataku - a to nie jest kot do domu z dziećmi ani kot dla niedoświadczonej osoby. Jakbym była sama - to byłaby moja decyzja czy pracuję z kotem czy nie. Mam dzieci, szukam kota do domu z dziećmi - wiem z tego zachowania - że to nie kot do domu z dziećmi i tak - moim zdaniem da się to określić po jednym dniu - i moim zdaniem oddanie kota po tym dniu jest dużo bardziej rozsądne niż przyzwaczajanie go do miejsca i osób przez kolejne dni. Ktoś może uważać, że można próbować. Ja uważam - że kotu charakter nie zmienia się z dnia na dzień - i nie zrobiła niczego, co nie miało miejsca już wcześniej ani też nikt nam nie da gwarancji, że nie zrobi tego w kolejnej sytuacji, gdzie zbieg różnych okoliczności wywoła dokładnie taką samą reakcję. Nie zgodziłabym się ani sama ani tym bardziej jako wolontariusz, aby "próbował" z nią ktoś, kto nie będzie świadomy, że taka sytuacja miała miejsce - choć podobny splot wydarzeń może nie pojawić się długo, albo wcale.
Poza tym nie wiemy co stało się podczas jej sterylizacji - gruczoły produkujące hormony o kota nie są tylko w jajnikach - często też w okolicznej tkance. Nie zawsze, choć to bardzo rzadkie, ale nie aż tak rzadkie jak się myśli, nie usunie się wszystkiego w czasie sterylizacji. Te tkanki, pozbawione pełnego łańcucha hormonalnego, wydzielają je nadal w sposób niekontrolowany. Bywa, że to wpływa na zachowanie zwierzęcia - nie wiemy czy tak się nie wydarzyło.
Co z moimi kotkami? - dwa "moje z dzieciństwa" dożyły szczęśliwej starości (nie mam niestety już 20 lat). Trzy przygarniane na DT w międzyczasie znalazły domy. Jeden najstarszy rezydent nadal ma się dobrze w moim rodzinnym domu. Po moim małżeństwie - dwa zeszły na pp (dostałam je malutkie i zarażone z lecznicy, z której je adoptowałam). Trzeci maluch z tej samej lecznicy, po dwóch szczepieniach - jest u mnie, ma się dobrze i szukam dla niego "rodzeństwa"

. Mój maż odchował kilkadziesiąt psów i szczeniąt wyrzucanych (zwykle w ciąży) pod lasem w okolicach Łodzi gdzie mieszkał - nie pięć, nie dziesięć, kilkadziesiąt. Agresywnych zwierząt mieliśmy wiele i tak, uważam, że nie mam wiedzy pełnej, ale wystarczającą aby mieć wątpliwości co do zachowania kotki.
Ja też trzymam za nią kciuki, naprawdę. Ani mnie, ani mojej rodzinie, nie jest z tym dobrze co się stało ale nie postąpiłabym inaczej drugi raz.