Gdy rano przyjechałam do meggi_2 zabrać koteczkę na sterylkę, Baba chyba wyczuła co się święci. Czekała wciśnięta za szafkę na loggi. Widać było tylko kawałek czarnego futerka.
Myślałam, że pójdzie to sprawnie, ale nie doceniłam Baby... w momencie, gdy złapałam za futerko, futerko to wywinęło się z rąk (miałam rękawice) i pofrunęło do góry...
Meggi zamknęła nas razem na loggi i rozpoczął się kataklizm.
Baba śmigała w powietrzu z prędkością światła, nad moją głową. Ja próbowałam robić uniki. Dzielnie jednak walczyłam. W końcu było miejsce w lecznicy... nie było taryfy ulgowej.
Biedna Baba zrobiła siku w powietrzu, pościągała zasłony które wisiały na loggi.
W pewnym momencie udało mi się chwycić Babę i docisnąć do ziemi. Próbowałam przykryć ją transporterkiem, od góry. Na pomoc pospieszyła mi meggi, która przyniosła ze sobą spryskiwacz. Baba wczepiła się zębami w moje rękawice, ja próbowałam ją wcisnąć do transportera. Gdy to już się udało, okazało się, że z zawiasów wypadły nam drzwiczki. Na szczęście wzięłam duży transporter, kotka skuliła się przy ściance i drżącymi rękami we dwie po kolei nakładałyśmy drzwiczki na zawiasy. Na szczęście Baba nie poruszyła się...
Zawiozłam ją do lecznicy, zostanie tam przez kilka dni.
ufff...
