Myślałam, że wizytę mam o 15, zadzwoniłam, że idę i okazało się, że dopiero o 17.30, no pomyliło mi się. Hienusię złapałam do transporteka i poszłam. Hiena wyła jak hiena, strasznie jej się nie podobało, że ją z domu w taką śnieżyce niewiadomo gdzie niosę (zawinełam transporterek polarem,podpatrzyłam to u Beaty). Przychodzę, siedzę w poczekalni, drzwi się otwierają i słychać głos weta "teraz prosimy nie psa, nie kota, teraz będziemy zajmować się Hieną". Została obejrzana, wszystko ok, zostawiłam ją. Nie miałam co ze sobą zrobić ani do kogo się odezwać, poszłam włóczyć się po Wileniaku.Potem do lecznicy. Wróciłam do domu o 21. W poczekalni wezwano mnie w ten sposób "mamusię Hienusi poprosimy"

Weszłam, patrzę, moja malutka siedzi w kontenerku, oczka wytrzeszczona, choć wzrok mało rozgarnięty. Dobudziła się, nie macie pojęcia jak mi ulżyło. Kontrola w przyszły piątek. Niby nic takiego a się bałam. W domu siedziała w małym pokoju, trochę się zataczała przez kilka godzin.Spała grzecznie na podusi obok. Wygłaskałam ją. Kuwetkuje bez problemów, dałam jej płytszą kuwetkę, po co ma się męczyć z włażeniem do wysokiej.Dzisiaj rano napiła się wody, coś tam pojadła ale niewiele. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Trochę była też płochliwa dzisiaj. Oczywiście włazi gdzie się da, a najchętniej siedzi na najwyższej półce drapaka. Smutno patrzy (to ja oczywiście to tak interpretuję). Wiecie, ona jest strasznie chuda, po operacji ma takie boki zapadłe. Wieczorem będę ją miziać.
Generalnie kitka zdrowa, trochę osowiała. Oby wszystko wróciło do normy szybciutko.