pirulasińska pisze:A to ci Kajtusia, żeby jeszcze świerzba wujkom nie sprzedała!
Tak jak było u mnie.

Tamu przyjechał z różowymi czyściutkimi uszkami, ale po miesiącu u mnie te uszy nagle zrobiły się czarne, świerzb. Po miesiącu od wytępienia świerzba u Tamu zaczęły się drapać kocice, uszy czarne, świerzb. A pod koniec ich kuracji ja sama dostałam zapalenia ucha zewnętrznego

Jakoś nie wierzę w przypadek, na pewno świerzbem się nie zaraziłam, ale musiałam bezmyślnie po czyszczeniu uszu kocic zaaplikować sobie brudnym paluchem jakieś bakterie do własnego ucha. Tylko Selenka się niczym nie zaraziła, bo ona trzyma się od kotów na dystans. No i całe szczęście, bo ona jest nieobsługiwalna...
To

za pozbycie się wirusów i pasożytów.
Renatko, Ty to umiesz pocieszyć

.
Chyba nie będzie tak źle, bo jak wczoraj czyściłam uszy małej, to to zainfekowane uszko było prawie czyste

. Chyba wkroczyliśmy w odpowiednim momencie, zanim świerzb zdążył się rozgościć w jej uszach.
Niestety, bez strat na moim zdrowiu się nie obyło

Pasożyt nie mógł mnie dopaść wprost, więc zaatakował pośrednio

.
Otóż pani doktor podczas ostatniej wizyty naciągnęła nam w strzykawkę oridermyl i poleciła wkraplać. Zatem wczoraj siadamy z TŻ-em na kanapie, on trzyma Kajtusię, ja chochluję kocinie uszyska. Po wyczyszczeniu uszu małej sięgam po strzykawkę (zabezpieczoną igłą z plastikową osłonką przed wylaniem maści), ściągam osłonkę, a potem chwytam nasadkę igły, żeby ją zdjąć ze strzykawki. No i nie idzie

. Mimo, że ciągnę fest nadal nie idzie

, za to w kciuku, którym trzymałam nasadkę igły czuję niemiły ból. Patrzę na palec i nie wierzę własnym oczom: wbiłam sobie igłę w kciuk na głębokość mniej więcej półtora centymetra

. Ale to nie koniec - równolegle do kciuka zwisa druga połowa igły ze strzykawką pełną oridermylu, zagięta elegancko w miejscu wkłucia i dynda sobie radośnie

. Próbuję wyciągnąć igłę z palca i nic z tego. Przyglądam się jeszcze dokładniej i widzę, że nie mogłam wyciągnąć tego igliska, bo zagięcie znajdowało się pod skórą i jak ciągnęłam to ciągnęłam razem ze skórą na palcu, która trzymała całą tę malowniczą konstrukcję. Osłupiały TŻ, który siedział obok mnie, przytrzymując Tusię zaczął zadawać inteligentne i bardzo przydatne w tej sytuacji pytania typu:
"jak ty to zrobiłaś ?
" 
, po czym wyciągnął mi jednakowoż najpierw ten zagięty kawałek (testując przy okazję elastyczność i
ciągliwość skóry mojego palca, a potem całą resztę.
W międzyczasie sprawczyni tego zamieszania prysnęła z kanapy i w radosnych podskokach pobiegła oddawać się ulubionym zajęciom, a ja spoglądałam to na krew kapiącą z palca, to na zagiętą zakrwawioną (no, powiedzmy

) igłę i czekałam aż TŻ przyjdzie z jakimś opatrunkiem. Niestety, łomoty z kuchni (gdzie mamy apteczkę) i okrzyki: "czy mamy wodę utlenioną ?", "a gdzie ona jest ?", "a plastry gdzie ?" sprawiły, że powlokłam się w tamtą stronę, żeby się sama oporządzić. W międzyczasie TŻ zdzierając zabezpieczenia z plastrów rozrywał je razem z plastrami na pół i czynił tym samym absolutnie nieużytecznymi

, a ja z kapiącym krwią kciukiem patrzyłam na te zabiegi i zastanawiałam się czy jakikolwiek plaster z dość dużego pudełka się ostanie, żebym sobie mogła zakleić w końcu te dziury w palcu

.
W końcu się udało, cuda Panie

. No i nastąpiło śledztwo pt. "no, ale jak ty to zrobiłaś?", "no to przecież niemożliwe", "no i w ogóle po co tam była ta igła?". Żeby przerwać te marudzenia zapytałam go uprzejmie :" a jak ty to zrobiłeś, że rozwaliłeś bagażnik wjeżdżając na wielkim PUSTYM parkingu

z całym impetem prosto w słup stojący na środku ?"

.
"Eeee, tego, booo ten słup mnie zaatakował, a w ogóle to wcześniej go tam nie było ...". "Aha, no więc przyjmijmy, że igła się na mnie rzuciła i już".
A swoją drogą ucho i tak na koniec zostało zakroplone oridermylem

. W końcu nie tylko Justyna Kowalczyk osiąga cel mimo ran i innych przeciwności losu

.