Sylss, niestety, już próbowaliśmy. W lipcu tego roku mój mąż mało nie rozdeptał kociaczka na naszej ulicy. Mały biedulek, śliczny, whiskasowy, z kocim katarem w ostrym stadium, rozwolnieniem, siedział na środku ruchliwej ulicy w centrum i miauczał okrutnie. Niewiele myśląc zapadła decyzja, że bierzemy malucha.Natychmiast pojechaliśmy na Głęboką na dyżur, dostał serię zastrzyków, receptę na krople do oczu i tabletki. Przez miesiąc mieszkał u nas w biurze w lokalu, gdzie mamy niewielki ogródek z wysokim murem, spał sobie w specjalnym łóżeczku, dostawał glukozę strzykawką, dwa razy dziennie robiłam mu zastrzyki pod skórę (z duszą na ramieniu, bo pierwszy raz w życiu, na szczęście wet pokazał jak). Potem kicia wydobrzała na tyle, że zaryzykowaliśmy przeniesienie do domu (a tam Sziszka nasza schroniskowa, po przejściach) - i się zaczęło. Nawet malucha nie ganiała, po prostu wlazła na szafę i zaczęła poruszać się po górnych partiach mieszkania. Cały dzień na szafie, przestała jeść, michy trzeba było stawiać na górę. Zaczęła załatwiać się na górne szafki kuchenne, znaleźliśmy tam normalnie drugie Kilimandżaro z kocich bobków. Posprzątałam, podjęliśmy kroki, żeby kićki się przyzwyczaiły, staraliśmy się nie prowokować nadmierną uwagą dla malucha - niestety. Furczenie, prychanie, szafa.Szafki kuchenne miałam pod kontrolą,zainstalowałam kuwetę na szafie, żeby na siłę jej stamtąd nie ściągać i do niczego nie zmuszać... Nic z tego, zaczęła sikać na szafki kuchenne tak, że leciało w dół do zlewu, na suszarkę i do dolnych szafek, smród nieopisany, ale kochamy ją tak, że nawet gdyby narobiła na głowę, nikt by jej nic nie zrobił. Gorzej, że schudła, straciła ochotę na zabawę, przestała się kłaść do góry kołami - cały rok pracy po adopcji poszedł na marne, znów zaczęła się rzucać jak się chciało ją pogłaskach.Pani Kasia z Felisa podpowiedziała mi Feliwaya, wcześniej w ruch poszła kocimiętka - zero poprawy, tyle, że schodziła z szafy trochę częściej,ale dalej chowała się po kątach osowiała. Maluch za to cudny, mrucząca whiskasowa przylepka - zaczęłam mu chcąc nie chcąc szukać domu. Łatwo nie było, bo chciała go m.in. pewna starsza pani mieszkająca na wsi, ale opory miałam wielkie. Na szczęście zakochała się w kici moja koleżanka z pracy i koniec końców maluszek (już teraz dorodna kluska) ma dom, o jakim każdy kot może pomarzyć, dzisiaj nawet jego obecna pani pojechała na konsultację na Akademię Rolniczą do specjalisty od położnictwa zwierząt, żeby skonsultować, czy sterylizacja na pewno lepsza niż zastrzyk... Ja z kolei cieszę się, że mogę Ryfkę (bo tak ma na imię) odwiedzać, albo chociaż na bieżąco zdjęcia oglądać. Podsumowując wyszłam z założenia, że nie znam przeszłości mojego kota (poza schroniskowym imieniem i tym, co było w papierach), nie wiem, jak się tam znalazł, co przeszedł i dlaczego jest jaki jest, ale nie mam prawa w imię własnego egozimu, chęci posiadania czy pomocy za wszelką cenę, narażać go na taki stres. Wolę, żeby była jedna, ale jak najszczęśliwsza, niż tak smutna i zestresowana w towarzystwie, że zaczęła jej garściami wyłazić sierść. Fakt, jak widzę takie kocinki jak Pelasia, mam ochotę wziąć je do domu wszystkie (oba koty mieszkające u rodziców to też niełatwe przypadki, jeden był karmioną zakraplaczem, prawie ślepą niespełna czterotygodniową znajdką, drugi wzięty dwa tygodnie później - zostałby utopiony) - ale czy mam prawo ryzykować zdrowiem innego stworzenia? Sheesha jest pierwszym dorosłym kotem, jakiego przygarnęłam, na początku wiadomo była litość, chęć zadbania o schroniskową biedusię, ale nie było takiej wielkiej kociej miłości jak do Papryki (moja pierwsza kiciulka otruta przez jakieś bydlę) ani do małego Behemotka, do którego trzeba było wstawać w nocy, czy nawet i do Ciecia - sikuta

Teraz, po ciężkiej pracy, żeby kićkę do siebie przekonać, kocham ją najbardziej na świecie i nie chcę, żeby nawet jeden włosek spadł jej z grzbietu, dlatego nie chcę jej pod żadnym pozorem unieszczęśliwiać...
Przepraszam, że się tak rozpisałam, zupełnie nie na temat, ale chociaż na chwilę oderwałam się od smutnych myśli, bo cały dzień dzisiaj myślałam o Pelasieńce i ostatnia wiadomość strasznie mnie zasmuciła.