Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo czekać

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie cze 16, 2013 20:31 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Mały pewnie czuje się nie wybawiony, więc szuka towarzystwa. Tylko pytanie ile mu trzeba poświęcić czasu,żeby go "zmęczyć" zabawą.
Z moich obserwacji jeszcze taka rzecz. Mieliśmy dwa dorosłe koty, które się tolerowały, kiedy pojawił sie trzeci - młody i wtedy te dorosłe zaczeły sie gryźć. Okazało się,że jeden zaczął sie obawiać zmiany a drugi dorosły potraktował to jako zaproszenie do ataku. Zaczęły sie znowu tolerować dopiero po pół roku. Jedną z waznych spraw było to, żeby ten przestraszony nabrał pewności siebie. Dużo pomogły regularne zabawy, zwłaszcza polowanie na piórko na wędce - kot trochę biega a poźniej łapie zdobycz i obgryza.
Powodzenia, na pewno z czasem będzie lepiej.
Obrazek

LenamaLeona

 
Posty: 87
Od: Nie mar 24, 2013 11:54

Post » Wto lip 30, 2013 17:04 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Witajcie,
Właśnie przebrnęłam przez cały wątek, znalazłam tu wiele cennych, ciekawych informacji o dokacaniu. Moja obecna sytuacja jest jednak specyficzna, potrzebuję porady i wsparcia, nie radzę sobie emocjonalnie z podjętym zadaniem.
Zacznijmy od początku. Mam wspaniałego prawie 6 letniego kocurka Diabełka, łączy nas specyficzna relacja tzn. jest pewna dopuszczalna doza bliskości, bardzo duża między nami, ale Diabełek zarazem nie lubi być ograniczany, czy że tak się wyrażę tłamszony, lubi mieć swobodę. Dotychczas miałam kotkę, która pozwalała na przytulanie się, spała na mnie itp. Diabełek śpi ze mną, ale obok, daje się też podnieść i przytulić, ale zawsze musi mieć otwartą drogę ucieczki, jakąś dozę swobody. Wiem, że bardzo sobie mnie ceni, po prostu daje o tym poznać, uwielbia np. jak doglądam go na balkonie i interesuję się co jakiś czas tym co robi. Jest wspaniały i ogromnie dla mnie ważny.
Diabełka ktoś porzucił na klatce, znaleźli go znajomi, którzy mieli już trzy koty, jako, że nikt się nie zgłosił na ogłoszenie, a znajomi uznali, że woleliby nie wprowadzać już 4 go kota do rodzeństwa dwóch samic i samca ja podjęłam się adopcji Diabełka. Mieszkaliśmy w wynajmowanym pokoju, potem u tych znajomych, którzy go znaleźli, miał więc od maleńkości do czynienia z kotami. Nie tolerował się z samicami, ale z samcem Rabarbarkiem, stworzył coś na kształt relacji syn-ojciec. Po 3 miesiącach znowu zamieszkaliśmy w jeszcze innym wynajmowanym pokoju, a po kolejnych prawie 4 latach kupiłam mieszkanie i tu Diabełek poczuł się najlepiej, odtąd każdy kąt miał należeć do niego.

Rozważałam zaadaptowanie drugiego kota, bądź psa, ale to było tylko w kwestiach wyobraźni. Właściwie to wszyscy mi to odradzali biorąc pod uwagę względy finansowe, a potem trudność w adaptacji zwierząt do siebie. Wszystkie znajdy oddawałam więc do weterynarza, albo wzwywałam straż tzn. nigdy nie sprowadziłam obcego zwierzątka do domu.
Przedwczoraj późnym wieczorem kiedy oglądałam telewizję usłyszałam dziwny pisk, coś jak świszczący oddech, kiedy zgasiłam telewizor odgłosy stały się głośniejsze i wyraźniejsze, brzmiało to jak rozdzierający jęk, wmawiałam sobie, że może to ptaki, ale czułam, że ktoś wzywa pomocy. O 1 w nocy poszłam za dom, u nas jest teren ogrodzony, za siatką jest kilka metrów zakrzaczonych odłogów ,a dalej ulica. Poszłam w te krzaki i nasłuchiwałam, ale nie sposób było cokolwiek dostrzec. Wróciłam do domu i się położyłam, dźwięk jęku nie mijał, co jakiś czas ucichał, a potem znów się wzmagał. O 5 rano nadal było to słychać, poszłam tam, mimo, że trudno było się poruszać, dzięki nasłuchiwaniu w konarach krzaków i wysokiej trawy znalazłam dwa oblepione ślimakami kotki, darły się w niebogłosy, były obślizgłe i zakrwawione. Szybko je wzięłam i pozdejmowałam ślimaki ( nigdy nie zapomnę tego widoku), wybiegłam z nimi z tych krzaków, przewróciłam się przy tym, ale to chyba nie miało wpływu na stan kotków, były zimne, żyły i póki nie wzięłam ich do rąk darły się, jak pozdejmowałam te ślimaki uspokoiły się, żyły. Przejeżdżający samochód nie zatrzymał się na stopa, więc pobiegłam do znajomego i zawiozłam je na nocną pomoc lekarską, jeden kotek zaczął piszczeć i zobaczyłam, że z tyłu ma ślimaka, jak go zdjęłam znów się uspokoił. Pamiętam jak sprawdzałam czy oba nadal żyją, jeden się poruszał, drugi nie bardzo, powtarzałam sobie, że tego drugiego też muszę przykrywać ręką, też muszę mu dać szansę. U weterynarza powiedzieli mi ,że niewielkie są szanse na uratowanie kotków, zostawiłam je z myślą, że będę się dowiadywać, a może je nawet przygarnę.
Zmęczona wróciłam do domu, nasłuchiwałam dźwięków zza okna, czy wśród nich nie ma jakiś pisków. Położyłam się spać i jakież było moje zdziwienie jak nagle usłyszałam ten znany, rozdzierający pisk. Oczywiście poszłam tam znowu. W pobliżu miejsca gdzie znalazłam poprzednie kotki, znalazłam oddalone od siebie o kilka metrów czarnobiałe kociaki, te miały ładne futerko i były w dużo lepszym stanie. Nasłuchiwałam czy nie ma jeszcze kogoś, jakaś dziewczynka zobaczyła, że mam kotki i przybiegła, usłyszałam też szelest w krzakach i zobaczyłam dorosłą kotkę. To była matka, odstawiłam kocięta, poprosiłam dziewczynkę, aby była cicho i czekałam jak zareaguje matka, kotka była spłoszona, zbliżała się to oddalała, w końcu zabrała jednego kociaka, wróciła po drugiego, ale wtedy zbiegło się więcej dzieci, mimo, że były za siatką, kotka przez hałas wystraszyła się na dobre. Zignorowałam dzieci błagające mnie aby oddać im kotka, wzięłam go i poszłam w głąb krzakowej gęstwiny, czekałam na kotkę, że może przyjdzie po swojego malucha. Usłyszałam kolejny pisk po zupełnie innej stronie, pomyślałam, że to może kotka tam zabrała swojego malucha i w pobliżu tego miejsca podrzucę tego, aby go zabrała. Tak zrobiłam, ale drugi kotek piszczał, a matki ani śladu, podeszłam do tego piszczącego kotka i odkopałam go z gałęzi, okazało się, że to jeszcze inny kotek, nie ten maluch, którego zabrała kotka. Z oboma kotkami czekałam jeszcze jakiś czas na choćby szelest w krzakach świadczący o tym, że ich mama gdzieś się kręci. Nie doczekałam się. Zrezygnowana znów zabrałam kotki do weterynarza. Na mojej dłoni się uspokoiły, z brzuchów wystawały im jeszcze pępowiny, to dopiero co urodzone, pewnie z 1 dniowe kotki. Tam dowiedziałam się, że te kotki, które były zaślimaczone odeszły, a te które przyniosłam wymagają specjalistycznej, długotrwałej opieki i jak je zostawię niewielkie będą miały szanse na przeżycie, zresztą jak je wezmę niewiele większe. Oni mają podpisaną umowę na pomoc bezdomnym zwierzakom, ale weterynarz, inny niż poprzednio stwierdził, że nie mają w co rąk włożyć i nikt nie będzie miał czasu na opiekę nad nimi. Co z resztą rozumiem. Kupiłam mleko i zabrałam kotki do siebie. Oczywiście wiem jak się nimi zajmować, że trzeba im masować brzuszki, karmić co 2 godziny itp. No ale tu zaczynają się moje rozterki przy czym ich kolejność jest w przeważającej mierze przypadkowa :
1. Diabełek – koleżanka przeraziła mnie mówiąc, że muszę uważać, bo zdarzały się przypadki, kiedy kocur upolował kociaka. Martwię też się generalnie o jego samopoczucie, choć i tak reaguje na kotki lepiej niż się tego spodziewałam, no i przede wszystkim co dla mnie ważne, nie jest obrażony na mnie, reaguje na mnie bardzo pozytywnie. Jest tylko nieco speszony, ale zarazem też zainteresowany. Czasem podchodzi do kociaków i prychnie na nie raz dwa, a potem ucieka. Poświęcam mu tyle uwagi ile się da, ale martwię się, że może wolałby naszą standardową rutynę tak generalnie np. jakby miały te kotki zostać.
2. Mam wyrzuty, że może zabrałam je matce, były rozrzucone, no ale matka może jakoś by je zebrała, nie wiem, wiem na pewno ,że z matką byłoby im lepiej. Prawdopodobnie tam są jeszcze kotki, dzisiaj rano były tam dzieci i wskazywały je sobie palcami, ale podajże mają mamę, bo nie drą się tak w niebogłosy bez przerwy, czasem coś jakby słyszę, ale to nie to co usłyszałam jak wołały te kotki ,którymi się opiekuję czy te zaślimaczone.
3. Moja mama – uważa, że nikt inny tego nie słyszał, tylko ja musiałam usłyszeć, to inni ludzie nie są tacy wrażliwi ??? nikt inny nie zwraca na to uwagi?? , rozumiecie podtekst takiego mówienia ? to jak bardzo mama się nie godzi na to ,abym miała trzy koty i lepiej abym je oddała, albo, że takie rzeczy zdarzają się w innych miejscach codziennie itp. i nie mam na to wpływu. No dobra, ale ten pisk usłyszałam, nieprzerwane ciągłe wołanie.
4. Z jednej strony bardzo chce je zatrzymać, a z drugiej może to niedobrze dla mnie i dla Diabełka. Boję się.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto lip 30, 2013 23:53 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Są tu wątki o pielęgnacji kociaków - karmienie, masowanie brzuszków, by się odsikały i odkupkały, trzymanie w cieple. Mogę cię pocieszyć, że za trzy-cztery tygodnie małe będą znacznie bardziej samodzielne.
Czy dobrze, że je zabrałeś? Chyba tak - nie piszesz nic o okolicy, ale kotki rzadko rodzą w krzakach - ta najwidoczniej nie miała bezpiecznego miejsca na gniazdo. Nie ma więc gwarancji, że odchowałaby małe.
I tak, zdarza się, że kocury zabijają małe. Ale też kocur potrafi być czułym opiekunem i "wujkować" kociakom - gdyby Diabełek tak się do nich odnosił, miałbyś w nim nieocenioną pomoc: nic tak dobrze nie wymasuje kocięcia, jak drugi kot.

A mamie powiedz, że jak małe podrosną, poszukasz im domów :)
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro lip 31, 2013 16:18 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Hej bardzo dziękuję za słowa otuchy, potrzebowałam tego. Jestem dziewczyną :-) właściwie to 32 letnią kobietą, wiem piszę jak 11 letnia dziewczynka, ale odrabiam sobie niemiłe dzieciństwo.
Maluchy póki co mają się dobrze, choć istotnie przydałaby się mi pomoc w masowaniu brzuszków. Diabelek coraz bardziej oswaja się z nową sytuacją, nie lubi maluchów, ale bynajmniej już nie chodzi z podkulonym ogonem i dobrze na mnie reaguje, to wspaniały kot.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Śro lip 31, 2013 19:02 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

:)
Ważne, by miały ciepło - dobrze się sprawdza termofor zawinięty w ręcznik jako dno legowiska. W ogóle trzymaj je w niewielkiej przestrzeni - transportówce, koszyku itp. i przykryte od góry - takie brzdące nie mają termoregulacji i łatwo się wychładzają.
Karmisz co trzy-cztery godziny, przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie, potem można zwiększyć odstępy.
Ważne jest też, by spokojnie ssały.
Powodzenia :D
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw sie 01, 2013 16:23 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Sprawdza się, dzięki :)
Właśnie mija ich czwarty dzień. Mają specjalny termoforek z futerkiem, który służy im za zastępczą mamę. Śpią w transporterku obłożonym ręcznikami,aby nie było im twardo, mają możliwość chowania się pod zwisającymi bokami co zresztą wykorzystują.
Diabełka już tak nie rusza ich obecność, ignoruje je, nie widzę żeby go tak interesowały jak wcześniej, też na nie nie prycha, swobodniej przechodzi obok transporterka, myślę, że jest zadowolony, że to one są w transporterze,a nie on. O właśnie budzą się moje małe kudłaczki na kolejne karmienie.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw sie 01, 2013 19:23 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Kciuki za kuleczki :ok:
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie sie 04, 2013 13:06 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Moje małe kotki odeszły, oba miały ciężką noc, są już za tęczowym mostem, jeżeli takie miejsce istnieje. To tak strasznie boli, tak mocno. Czuję się taka samotna, nie mam nikogo kto by mnie wspierał w tej chwili. Czasem myślę, że chciałabym spokojnie zasnąć i pójść za nimi, jest jeszcze Diabelek, 6 letni kocurek, ale ten ból jest tak silny... Czuję ich zapach, miały tak przepiękny zapach. Lenka i Koralik, tak je nazwałam jak się dowiedziałam jakiej są płci, a okazało się, że zupełnie intuicyjnie zgadłam, że czarny kotek to ona, a czarno biały on. Brakuje mi ich maleńkich łapek wspinających się po szyi, ich drobniutkich pazurków, uszek, które co dopiero zaczęły się otwierać. Tak mi żal ,że nie mogły trochę pożyć, mieć jakiegoś dzieciństwa i młodości, przygotowywałam się na to.
Przez 5 dni tak dobrze jadły, aż im się uszy trzęsły, śmiałam się, że dosłownie trzęsą im się uszy. Wczoraj zaczęły się problemy, rano były ospałe, a zwykle domagały się już same o picie, nie chciały jeść, ulewało im się, odwracały pyszczki.Zadzwoniłam do weterynarza, powiedział, żeby jeszcze poczekać, że to tak jak dzieci, najadły się poprzedniego dnia i nie są głodne. Robiły siusiu, kupki, pojechałam nawet na basen, na pół godziny spokojna o nie. Nadal nie chciały jeść, ale coś im tam przechodziło z buteleczki, opróżniały się, były w miarę żywe. Jeden kotek miał się dobrze, tylko nie jadł, Lenka czuła się gorzej, była bardziej ospała i robiła tylko siusiu, ale pisało i mówili mi ,że nie musi za każdym razem robić kupki.
Wieczorem oglądałam film karmiąc je i masując, Lenka co jakiś czas otwierała pyszczek, była taka bezładna, postanowiłam ,że już nie będę dzwonić tylko pojadę. Miasto ma podpisaną umowę z tą kliniką, to była darmowa opieka. Tam weterynarz stwierdził lekką gorączkę 39,9 podczas gdy u takich kotków norma to do 39.1 Dał lek przeciwgorączkowy i powiedział, że je przegrzewam i termoforek powinien mieć najwyżej 40 stopni. Jak wróciłam do domu i był czas na kolejne karmienie zobaczyłam, że Lenka ma już stale otwarty pyszczek i wolniej oddycha, czasem jakby sapała, zadzwoniłam jeszcze raz, lekarz kazał mi zmierzyć temperaturę i oddzwonić. Kotki były cały czas w ciepłym jak dotychczas. Temperatura wyszła 36.6, myślałam, że termometr źle zmierzył i miałam zmierzyć jeszcze raz, międzyczasie drugi kotek domagał się jeść i musiałam go wymasować. W końcu widząc Lenkę w takim stanie postanowiłam nie zwlekać dłużej i wezwałam taksówkę, pojechałam do innej, płatnej kliniki, tam weterynarz powiedział, że istotnie Lenka ma duszność, że jest niedożywiona i ma za niską temperaturę, okazało się, że właściwie to ona jest cały czas nieprzytomna, dostała antybiotyki , kroplówkę i Pan Doktor umieścił ją w inkubatorze. Drugi kotek miał się dobrze, weterynarz obejrzał go, miałam go karmić i przywieźć pokarm rano dla kotki, gdyby nie zadzwonił z najgorszą wieścią. Całą noc byłam z małym, miał wzdęty brzuszek, masowałam go, karmiłam i przytulałam. Rano o 7 podczas masowania nagle oklapł, miał dosłownie takie same objawy jak Lenka, bezwład i otwarty pyszczek, znów wezwałam taksówkę. W trakcie jazdy zadzwonił weterynarz, wiedziałam z jaką informacją, nie pozwoliłam mu powiedzieć, powiedziałam, że właśnie drugi kotek zemdlał, że z nim jadę. Na miejscu okazało się, że Lenka odeszła o 4 w nocy, Koralik dostał antybiotyki i kroplówkę i poszedł pod inkubator. Jakbym do wieczora nie dostała informacji miałam do niego przyjechać. Martwiłam się o niego i zadzwoniłam o 12.30 czy żyje, okazało się, że odszedł pół godziny wcześniej. Weterynarz stwierdził, że to prawdopodobnie maka, jako, że dzika przekazała mu śródmacicznie jakiś wirus, albo że to glisty. Brakuje mi ich.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie sie 04, 2013 14:14 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Tak bardzo mi ich brakuje ....

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie sie 04, 2013 14:22 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Byłam w miejscu gdzie je znalazłam tam jest okropnie, potwornie. Myślałam ,że znajdę je jeszcze raz, nie wiem miałam takie uczucie, jestem nienormalna....Nie wzięłam dziś leków, ani tych wieczornych wczoraj, wczoraj z braku czasu. Nie wiem po co się wpisuję, po prostu jestem tak bardzo sama w tym wszystkim. Generalnie czułam się samotnie, dlatego myślałam żeby mieć więcej zwierząt, mimo ,że Diabełkowi podoba się rola jedynaka. Chciałam w ten sposób się spełnić macierzyńsko, wziąć kogoś ze schroniska, ale na razie odłożyłam to i właśnie w tym momencie zupełnie niespodziewanie natrafiłam na te kotki. Trudno się z kimś rozstać, przez 6 dni, całych 6 dni były mi tak bliskie, zjednaliśmy się zapachem, przesączyły mnie nim. Były takie maleńkie. To takie trudne. Wolałabym nie żyć niż czuć ten ból, ból istnienia i śmierci. Mam ochotę wrócić do starych mechanizmów rozładowywania bólu, przepraszam, że o tym piszę. Przestaję czuć swoje istnienie.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie sie 04, 2013 16:39 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

karolink pisze:Byłam w miejscu gdzie je znalazłam tam jest okropnie, potwornie. Myślałam ,że znajdę je jeszcze raz, nie wiem miałam takie uczucie, jestem nienormalna....Nie wzięłam dziś leków, ani tych wieczornych wczoraj, wczoraj z braku czasu. Nie wiem po co się wpisuję, po prostu jestem tak bardzo sama w tym wszystkim. Generalnie czułam się samotnie, dlatego myślałam żeby mieć więcej zwierząt, mimo ,że Diabełkowi podoba się rola jedynaka. Chciałam w ten sposób się spełnić macierzyńsko, wziąć kogoś ze schroniska, ale na razie odłożyłam to i właśnie w tym momencie zupełnie niespodziewanie natrafiłam na te kotki. Trudno się z kimś rozstać, przez 6 dni, całych 6 dni były mi tak bliskie, zjednaliśmy się zapachem, przesączyły mnie nim. Były takie maleńkie. To takie trudne. Wolałabym nie żyć niż czuć ten ból, ból istnienia i śmierci. Mam ochotę wrócić do starych mechanizmów rozładowywania bólu, przepraszam, że o tym piszę. Przestaję czuć swoje istnienie.

Bardzo, bardzo współczuję :( :( :(
A może spróbuj młodego kociaka z domu tymczasowego, kotka o zbadanym stanie zdrowia, zaszczepionego? Diabełek powinien jeszcze jakoś zaakceptować takiego młodziaka
"Koty trzeba chwalić, robia się od tego bardziej puchate"

taizu

Avatar użytkownika
 
Posty: 16131
Od: Śro gru 30, 2009 23:05
Lokalizacja: Mazury

Post » Nie sie 04, 2013 16:52 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Dzięki, chyba spróbuję.

karolink

 
Posty: 1116
Od: Pon paź 09, 2006 20:40
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie sie 04, 2013 21:59 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Trzy lata temu straciłam pięć takich malców, więc wiem, co czujesz :(
Prawda jest taka, że nie zawsze się udaje z takimi maleństwami...

Taizu ma rację - pomyśl o malcu z domu tymczasowego, trochę starszym, silniejszym i w dobrym zdrowiu. Gdy podrośnie, będzie dobrym towarzyszem dla Diabełka i ciebie.
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon sie 05, 2013 8:14 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

karolink, współczuję
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18764
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Wto sie 06, 2013 9:59 Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze

Widzę, że napisałaś też na FB, że zaopiekujesz się maluchami.
Na tym etapie, proponuję, żebyś wzięła tylko szczepione koty. Nie wcześniej.
--------
Obrazek
Obrazek

tajdzi

Avatar użytkownika
 
Posty: 16813
Od: Śro lut 16, 2005 10:47
Lokalizacja: Mafia Tarchomińska :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: NathanSeath i 56 gości