a dziś też coś napiszę, żebyście potem nie mówiły, że o niczym Was nie informuję
A więc wczorajszy wieczór został przypieczętowany kupką Milki przyjętą przez nas niemalże owacją na stojąco

.
A dzień dzisiejszy znów mija mi w klimacie slow down - dziewczyny trochę przysypiają, trochę spacerują po domu. Ja, podobnie jak wczoraj, staram się im towarzyszyć i spełniać ich życzenia. Wygląda to mniej więcej tak - kota patrzy na parapet i wyraźnie przymierza się do skoku tam, to ja delikatnie biorę pannę na ręce i powoli na ten parapet wynoszę. Potem czekam na moment, kiedy ona ma ochotę zejść i znów robię za najczulszy na świecie rodzaj dźwigu

.
Muszę przyznać, że one w ogóle nie interesują się szwami - kochane moje

. Są bardzo przytulackie i chyba bardzo zadowolone z tej mojej nieustającej opieki.
Wiecie, ja to paradoksalnie więcej roboty mam z pilnowaniem Pana Frodo... roll:. On momentami zachowuje się skandalicznie - w ogóle nie zauważa, że one są w gorszej formie. Bezcermonialnie próbuje je pacać łapą zapraszając jak co dzień do wspólnych gonitw. Dałby się zabić za saszetki royal convalescence - wkłada ten swój rudy łeb do michy dziewczyn, nie zważając na to, że one właśnie jedzą. Nie może przeżyć, że Milka godzinami leży na moich kolanach i próbuje tam za wszelką cenę też się dostać, choćby miał ją zepchnąć... Staramy się z mężem poświęcić mu naprawdę dużo czasu, robiąc za towarzyszy jego zabaw, skoro ci prawdziwi towarzysze są aktualnie niedysponowani, ale temu kociemu bandycie ciągle mało

.
Ja gdzieś czytałam, że zwierzęta doskonale wyczuwają, że któreś z nich jest chore i traktują takiego niedomagającego osobnika bardzo delikatnie... No cóż, widać mój Frodo tego jeszcze nie doczytał...
Joasia