Dobra nowina jest taka, że Kinia ma bardzo dobre wyniki badania krwi.
Zamknęłam ją na powrót do klatki, klatkę w małym pokoju. Jest spokój na razie. Dostaje już relanium, do uszu oridermyl (drze się przy tym, jakby ją ktoś żywcem obdzierał ze skóry, a za drzwiami słyszę walenie piąstkami i okrzyki:
puść ją w tej chwili ty podła cholero, nie rób jej krzywdy, no! Bo jak wejdziemy to zobaczysz! Słyszysz?!?!?!).
Karmię ją strzykawką. Dosyć szwedzkiego stołu! Wrzeszczy, jak ją przytrzymuję, ale potem ciągnie jak smok. Wczoraj mleczną convę, dziś rano obsmyczyła całego mięsnego gerberka z kurczaka.
Zwiała mi wczoraj z klatki, jak odwróciłam się na chwilę i wlazła pod łóżko. Postanowiłam nie wyciągać jej na siłę. Zostawiłam w spokoju i wyszłam. Kiedy po kilkunastu minutach wróciłam siedziała sobie na psim posłaniu, które na dzień przerzucam przez kierownicę roweru, żeby kundel miał na czym spać.
Była taka śliczna, rozluźniona... Patrzyła na mnie przymrużonymi oczami i... mruczała. Podeszłam do niej, przytuliłam delikatnie, wtuliłam w nią twarz. Odpadła... Zaczęła tulić się z całych sił, barankować, mruczała jak traktorek, gruchała, opowiadała mi szeptem kocie opowieści... Cudny, cudny kot...
Zostawiłam ją dziś raną samą w małym pokoju. Niech odpoczywa.
Ciekawa jestem, jak zareaguje reszta stada, że im tak brutalnie ograniczam powierzchnię. Kuchnię zamykam już od jakiegoś czasu ze względu na psa. Teraz powierzchnia skurczyła się do jednego pokoju i malutkiego przedpokoju. A sporo ich...
W małym pokoju Klara regularnie sikała na łóżko, część pozostałych też miała swoje miejscówki. Pies centralnie na podłogę... Ciekawe, co wymyślą mi w nagrodę, że im to odebrałam?...
Czy ktoś ma ochotę wrócić dziś za mnie do domu?...
