Coś bardzo istotnego: Sykuś nie jest W OGÓLE zakatarzony. Nie kicha. Zobaczymy jak długo to potrwa.
Łapka wygolona do testu prawie zarosła, czyli regeneruje się kocio.
Tylko wyrażne ma slady po nieprawidłowym zrośnięciu kości przednich łapek. Pisałam, że kiedy go znalazłam, nie mógł na nie stawac, wyraźnie cierpiał, obie były prawdopodobnie połamane przy stópkach. No i zrosły się nieprawidłowo. Z tylnymi nóżkami także jest kłopot, Sykuś stawia je jak szczudła. Mam wrażenie, że nie może na nich przysiąść. Są usztywnione.
Niewykluczone, ze ktoś go usiłował złapać a on wyrywając się po prostu powykręcał i połamał sobie nóżki.
Ile cierpiał? Nigdy nie dowiemy się.
Tyle tylko powiem, że tymi chorymi łapkami musiał sobie wywalczyć miejsce przy jedzonku. Tak spędził pierwsze 3-miesiące życia.
Mógł także wpaść np.między deski, bo w tym miejscu był wielki bałagan pod balkonem, elementy drewniane i metalowe leżały po prostu zwalone byle jak i tam gnieździła się ta 6-tka kociąt. Jesienią, za pozwoleniem właścicieli balkonu posprzątałyśmy tam, postawiłyśmy domek i zrobiłyśmy zaciszne miejsce do jedzenia, z podłogą wyłożoną płytą 10cm styropianu. Jest zupełnie inaczej. Czysto i zacisznie. Nawet mróz nie jest tak groźny, bo śnieg nie zawiewa i podłoga ocieplona, łapki nie przymarzają...
Jutro mam konsultację z wetką na temat leczenia. Ustalimy co, jak, kiedy i brrrr za ile.
Nie ukrywam, ze boję się, mało, jestem przerażona. Ale w takim samym stopniu boję się, ze Sykacz zarazi pozostałe koty - oby to leczenie dało jakieś efekty! Najlepiej pozytywne i to szybko, dopóki kasy wystarczy.
