To ja już napiszę...
Słoneczna sobota w łódzkim schronisku dla zwierząt...
Jesteśmy w trzy - ja, mgska i ruru.
Adopcje jakoś idą, choć ludzie wybredni i nie mogą się zdecydować.
Nagle na kociarnie wpada wetka i prosi mnie, bym poszła do gabinetu...
Idę...
Po drodze słyszę tylko, że może wynegocjuję cokolwiek z państwem, bo ona ich kotów nie weźmie
W gabinecie stoi pan i zaczyna...
Przyjechali z sąsiadem ze Starowej Góry i przywieźli 6 kotów po zmarłaj sąsiadce
Tłumaczę, że w schronisku nie ma miejsc, że koty chorują, że nie ma wolnych klatek, że one tu za chwilę zachorują i umrą i czy nie mogą wśród rodziny i znajomych popytać o domy... Że możemy zrobić zdjęcia i ogłaszać, ale niech je przetrzymają...
Rodziny nie ma, a kota udało się oddać jednego. Syn wziął.
Pan ma dwa swoje koty i psa i na więcej go nie stać - w co wierzę bezwzględnie

Internetu nie ma, komputera też nie. Pan jest miły. I widać, że przejęty.
Tłumaczę panu, że Starowa Góra to nie rejon na Marmurowej i ze tu kotów nie przyjmą, żeby zadzwonił do gminy i zapytał, jakie schronisko obsługuje Starową górę
po czym
robię największą głupotę świata i wychodzę te koty zobaczyć
Zaglądam do środka auta
a tam
5 cudnych burasków i jeden czarnuszek
w siatkowym worku na zabawki
Pan kierowca słysząc, że schron ich nie przyjmie oznajmia, że koty się wypuści po drodze w lesie
Dzwonię po dziewczyny...
Patrzymy na siebie, na te cudne koty, znów na siebie...

Pieniny...
Jak zaczynać, to od razu z pompą
