Kaczuszka wczoraj po transfuzji byla bardzo niespokojna, chciala uciekac, wyrywala sie - musialam ja dlugo nosic na rekach po korytarzu, zeby sie uspokoila, zainteresowala otoczeniem i wyciszyla. Wczoraj pod koniec wizyty bardzo ciezko oddychala

Balam sie tej nocy, ale nikt do mnie nie dzownil, wiec myslalam ze wszystko w porzadku. Okazalo sie, ze 1,5 godz. przed moim przyjazdem dostala silnego ataku dusznosci podczas proby pobrania krwi z zyly przy szyji (z lapek sie juz nie dalo), wiec krwi nie pobrano, dostala namiot tlenowy. Kiedy przyjechalam siedziala, nie chcieli dawac je wody, ale ja nalalam jej miske i cala wypila. Glaskalam ja, a ona lezala, czasem podchodzila do kapturak z tlenem i wadzala tam nosek, ale potem przestala. Lekarka powiedziala, ze zrobiono rtg, jest obrzek pluc oraz plyn w jamie brzusznej, ze rokowania sa zle, ze to jest sepsa i zczela mnie przygotowywac na najgorsze i powiedziala, ze byc moze trzeba bedzie zastanowic sie nad eutanazja. I ze nie zna kota, ktory by wyszedl z sepsy. Pozmawialam z paroma osobami - podobno z sepsy mozna wyjsc, wiec powiedzialam, ze bede walczyc. Avlid kontaktowala sie z p. Irena, ktora przekazla jak lecza takie przypadki je weci - okazalo sie ze tam dawano Kaczuszce takie samelekarstwa, z wyjatkiem sterydu - tzn podano go wczoraj do transfuzji, wiec poprosilam o ponowne wlaczenie sterydu. Poniewaz w inkubatorku bylo za goraco i wilgotno, zawolalam wetke, ona zaczela wietrzyc inkubator i zmieniac kocyki, a ja wzielam Kaczuszke na rece, ale ona wtedy zaczela sie wyrywac i dostala znowu ataku dusznosci

wsadzilysmy ja do inkubatora i wteka powiedziala, ze teraz kotka potrzebuje spokoju. Mi kazano wyjsc, bo skonczyla sie pora odwiedzin - wizyty sa w godz 11-14 i 16-20. Ale ja jeszcze troche zostalam, a poniewaz Kaczuszka byla niespokojna i bardzo ciezko oddychala, zawolalam lekarke, kotka dostala Furosemid, ktory ja uspokoil - myslalam, ze wszystko juz jest w porzadku. Powiedziano mi, ze moja obecnosc nie pomoze, wiec powiedzialam ze poczekam do 16 w poczekalni, tj do godziny kiedy znowu mozna siedziec ze zwierzakami. Przez te 2 godziny usilowalam dowiedziec sie przez telefon jakie antybiotyki najlepiej stosowac przy sepsie. Ale o 16 zamiast do szpitalika, zawolano mnie do gabinetu. Oto ostatni wpis z karty Kaczuszki: "o godz. 15:45 - pogorszenie stanu kotki, dusznosc, krwisto pienisty wyciek z j. ustnej, zatrzymanie akcji oddechowej i pracy serca, pomimo proby reanimacji - zgon o godz. 16:00".
Kiedy ja zobaczylam, byla jeszcze ciepla... Zyla tylko 14 tygodni...
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Mowia, ze milosc jest silniejsza od smierci, coz, moja przyniosla dla Kaczuszki wyrok. gdybym nie poporsila o jej zabranie, zylaby jeszcze. Na zlomowsku miala opieke, nocowala w kanciapie, nic by jej nie rozjechalo, bo nie weszlaby na droge, za wolno sie poruszala.
Zafundowalam jej 10 dni potwornych ciepien w szpitalu i najgorsza z mozliwych smierc - przez uduszenie. Dowiedzialam sie, ze po podaniu jej czopku (podawany 3 razy dziennie na poprawe oddychania) w chwile potem osoba siedzaca kolo Kaczuszki przy psie na kroplowce (jako jedynej pozowlono je zostac po godzinach odwiedzin) zawolala, ze kot sie dusi. U Kaczuszki pojawil sie krwisty wyciek z pyszczka, kiedy zabrano ja na sale operacyja miala juz zjezony ogon, co podobno jest oznaka umierania, byla intubowana, dostala adrenaline, ale to nie pomoglo. Po wyjeciu rury do intubacji z pyszczka wyplynal jej krwisty plyn...
Taka informacje mi pozniej przekazano.
Nie wiedzialam, ze cos sie dzieje, bylam w poczekalni... Potem lekarka mi powiedziala, ze podejrzewala ze Kaczuszka nie przezyje dzisiejszego dnia, ale nie chciala zabijac we mnie nadzieji... Ja nie mialam pojecia, ze jest tak zle, ona wygladala tak jak co dnia, poza atakami dusznosci, ktore ustepowaly po podaniu leku. I byla bardziej niz zwykle niespokojna. A ja tak bardzo chcialam wierzyc w to, ze jest jeszcze szansa, po tych wszystkich dniach walki, ktore przetrwala.
Nie wiem co jeszcze napisac? Cudu nie bylo. Gdybym wierzyla w jakiegokolwiek boga, znienawidzilabym go za to, co przezyla ta malutka koteczka. A tak zal moge miec tylko do siebie - bo to przeze mnie tak bardzo cierpiala. I nikt mnie nie przekona, ze jest inaczej, prosze nie probujcie nawet. Nie wiem jak wroce do domu, nie wiem co dalej bedzie, mam nadzieje ze zezra mnie wyrzuty sumienia, tylko ze Kaczuszce nie wroci to zycia. I nie cofnie cierpien, jakich doznala. Przeze mnie.
Kaczuszka zostala w lecznicy, jutro zostanie zabrana i spalona. Tak bedzie najlepiej z uwagi na ryzyko zarazenia wirusem pp. Zreszta, mojej Kaczuszki i tak juz nie ma
W lecznicy jest kolejny kotek chory na pp - byl w klatce obok Kaczuszki kiedy nie wiedzielismy jeszcze co jej jest, prawdopodbnie zarazil sie od niej, raczej nie ona od niego, chociaz nie wiadomo. Kotek szuka ozdrowienca do transfuzji na sobote - gdyby ktos mogl pomoc, bardzo o to prosze...
Edit: porsze nie zaplajcie swieczek