one tak, bo pozwolily sie zlapac

ech... jestem zalamana, chce mi sie plakac, wyc....

Probowalysmy dzis z Justa zlapac koteczka, przypuszczalnie albo sie zgubil matce, albo matka zgubila albo podrzucili Juscie...
Przyszlam do mrusiow z nadzieja sfilmowania szalenstw Emi... Jak zawsze najpierw obowiazkowy spacerek z psami (czasami nieposlusznymi), ale mimo wszystko lubie spacerki z nimi

Przy okazji Justa robi obchod podczas ktorego dokarmia bezdomniaczki. Zdazylysmy dojsc w 2 miejsca tylko, kiedy jedna osoba dala nam znac, ze kilkaset metrow dalej na tej ulicy w samochodzie prawdopodobnie zaklinowal sie kotek, bo strasznie miauczy. Z niedowierzaniem udalysmy sie w tamto miejsce. Skoro jest juz zimno, to podejrzewalysmy, ze kot sie schowal pod maske, do silnika, co sie niestety zdarza dosc czesto kiedy nie ma okienek piwnicznych otwartych. Kotek bardzo glosno miauczal ale dlugo nie wychodzil spod samochodu. Postawilysmy klatke lapke, transporter, Justa nawet probowala zajrzec pod samochod... ale kocio sie nie pokazal. W pewnym momencie - myk - i juz jest pod drugim samochodem. Widzialysmy go tylko chwile, ale ten widok podlamal nas jeszcze bardziej..

To bylo male kocie, moze ok.6 tygodniowe... Z reszta po glosie cieniutkim wydawalo mi sie, ze wiecej jak ok.2 miesiecy kocio nie ma, ale moglam sie mylic. A tu takie malenstwo, normalnie mniejsze moze od Emi

(Jakby tego bylo malo-czarne-takie jak kocham najbardziej). No coz... Plus sytuacji byl taki, ze kot nie jest zaklinowany gdzies tak jak myslalysmy. Nawet wzywalysmy na pomoc SM, ale jak sie okazalo, ze kot uciekl pod drugie auto, to odwolalysmy akcje z SM. Coz wiec bylo robic? Wszystko przeniesc o jeden samochod dalej... Siedzial kicius tam chwile i znow to samo - myk pod kolejny, potem do parku, i znow pod samochod... Co gorsza coraz blizej glownej ulicy

Ale nie dal sie zlapac, wciaz nam uciekal, choc miaukolil zalosnie bardzo, ewidentnie proszac o pomoc, niemal plakal, jakby chcial powiedziec, ze cos strasznego, jakas tragedia mu sie przydazyla. Nawet nie wiemy skad ten kicius, kocicy matki nie widzialysmy w poblizu. Kiedy wszedl pod maske jednego samochodu po pewnym czasie przyszedl bardzo mily pan, wlasciciel auta, otworzyl maske, probowalismy kotka wyjac... ale nie szlo dosiegnac. Stalysmy na dworze chyba 3 godziny, ale zadnym sposobem kotka nie udalo sie zlapac. Kocio tak strasznie sie bal

Niestety poddalysmy sie bezsilne

Kot ucieka w coraz to inne miejsca i nie chce dac sie zlapac. Zostawilysmy mu jedzonka troszke pod samochodem i stary sweter... Jesli zdarzy sie cud i znajdzie sie jakas wolna piwnica gdzie bedzie mogl sie schronic... to moze bedzie mial szanse przezyc... w przeciwnym przypadku...

zamarznie.
Probowalysmy my, probowal tamten pan... ech... Wciaz mysle, czy i co jeszcze mozna bylo zrobic by pomoc kiciusiowi, by go uratowac... Ale wszystko, co moglysmy zostalo zrobione, mimo to czuje niedosyt... Kotek ewidentnie potrzebowal pomocy, byl tak blisko nas a jednak sie nie udalo

ech... jestem zalamana
Do mrusiow nie mialam juz sily isc, poza tym bylo juz po 22...