To może ja sie pochwalę, choć nasze osiągnięcia nie są tak wybitne.
Koteczka nasza zabrana ze schroniska w Lublinie. Moja zrzęda chciała koniecznie mieć kociczkę- jaką kolwiek ale kociczkę. Pani przyniosła nam malutkie, chudziutkie kocię z otwartym jednym oczkiem i przeraźliwie płaczące. Zadarło to główkę, popatrzyło zalotnie jednym oczkiem na zrzędę i miauknęło już nie smutnie, tylko ochoczo, jakby mówiło " no co tak stoimy, jedźmy do domu"... Papiery, transporterek, pani weterynarz wspominająca cos o kocim katarze...
Weterynarz w naszym mieście....6 tygodni, 30dag i stwierdzenie przewlekłego kociego kataru. "Państwo karmią bo za mała na antybiotyk, kropelki zapuszczać, zastrzyki codziennie bo o oczko walczymy"
W domu refleksja- kurde... wzieliśmy chorego kota!...Wiem, że to głupota ale ona taka smutna i piękna była, zginełaby w schronisku.
walczyliśmy 1,5 miesiąca. W międzyczasie dołączył się grzybek.Powieka spuchła tak, że Cirka wyglądała jak żaba z jednej strony, pyszczek w strupkach, płakała siedząc na kolanach. Ale w międzyczasie szalała z zwierzyńcem
Na początku Ciri wyglądała tak:



A teraz wyglądamy tak:


Oczko takie zostanie bo są zrosty, ale jest wszystko dobrze. Apetyt wielki, skora do szaleństw, terroryzuje psa i żółwia. Prawdziwa królewna

Przekochana, gadatliwa kombinatorka.
Wiem, że nie była w najgorszym stanie- widziałam tu tym wątku, że z niektórych kocich bidulek w niedającym nadziei stanie zrobiliście kocie piękności. Czytając to gdzies w lipcu podnosiłam sie na duchu, że będzie dobrze
Dziękuję Wam
PS. Obróżka kolor róż to raczej nie nasz pomysł tylko innych dam, ale Ciri nie narzeka.