Pogoda fatalna. Zimno, wietrznie. Wczoraj lało, dziś pada śnieg. Kiedy się w końcu coś zrobi cieplej?
Kitusie mokre, ale chyba im to nie przeszkadza bo ganiają za kociszkami. Wczoraj zaniosłam im jedzonko, bo wypatrzyłam nową gromadkę kotów, a one olały jedzenie i poszły uprawiać swoje gody.
Niektóre mają takie piękne kolory aż się do nich gębusia śmieje.
Sara jak na razie chyba pilnuje swoich dzieci. Nie widuję jej w porze karmienia, ale zostawiam więcej karmy, bo może ona przychodzi później, to się pożywi.
Przychodzą za to dwa bure kociaki Szczepcio i Tońcio. Są tak bardzo do siebie podobne, że trudno je odróżnić. Barankują i jak przychodzi czarnuszek, no już stary wyga przecież, to nie pozwalają mu dojść. Najpierw muszą same się najeść.
Kicia, którą dałam do adopcji ma się dobrze. Byłam z nią wczoraj u weta, bo na karku miała dwa strupy i pani bardzo się bała, że dzieci coś podłapią.
A strupki najprawdopodobniej od źle zrobionych zastrzyków albo od środka na pchły.
Dostała Lucy zastrzyk, ranki zostały zajodynowane i w domu ma pani ją psikać deexapolcortem.
Mam trochę mieszane uczucia, niby pani lubi koty, ale nie bardzo przygotowała się na przyjęcie nowego domownika. Nie zakupiła transportera, choć o tym rozmawiałyśmy. Do weta chciała iść dopiero po świętach i to nie wiem czy aby na pewno, bo stwierdziła, że skoro kicia nie wychodzi na dwór to nic jej nie będzie. Dopiero strach o dzieci zmobilizował ją do pójścia do lecznicy. Oczywiście musiałam jechać do niej ze swoim transporterem iść do weta itd.
W sumie jest to miła kobieta, ale chyba po prostu ma inne podejście do futerek. To prawie tak jak na wsi, gdzie zostawia się stworzenia samym sobie bo przecież się samo wyleczy.
Czarek wciąż walczy. Chwilowo odpoczywa znowu na kuchennym stole. Od poniedziałku pojeździmy trochę na kroplówki i trzeba będzie zrobić badanie krwi. Oj i znowu kasa. Samo badanie krwi kosztuje mnie 60 zł. Na wyjazd do Warszawy niestety już mnie nie stać, a dr,Jagielski napisał żeby się nim zajął lekarz, który go ogląda.
Lubię swoich wetów bo są mili i uczynni, ale do pewnych spraw potrzeba fachowca. Ale takie są realia, głową muru nie przebiję.
A to moja ferajna na poobiedniej drzemce. Mruczuś, Imka, pod grzejnikiem Lucynka, obok niej jej siostra Lenka, któa przybyła z wizytą, Zuzanka i Tosiunia.