Witajcie:)
Jestem całkiem zielona, jeśli chodzi o korzystanie z forum. Dopiero się próbuję na spokojnie połapać gdzie, jakie tematy są zawarte.. Gdzie szukać potrzebnych mi informacji?.

Bo nie chciałabym zawracać głowy pytaniami, na które już dawno na tym forum są odpowiedzi:oops:
Mam na imię Weronika, 31 lat, dwie córki i trzy koty,:lol: co daje dość wybuchowa mieszankę:lol: Pierwszy do nas trafił Karamba, piękny, czarny samiec. Był malutkim kotkiem, gdy zgubił się mamie na działkach w czasie burzy. Udało się go podkarmić strzykawką.. Potem z palca.. A na koniec na uczył się jeść z miseczki. Teraz to dorosły ośmio miesięczny kot. Karamba postanowił posmakować wolności. Uciekł przez otwarte drzwi, i nie mogłyśmy go znaleźć przez dwa tygodnie. W domu panowała żałoba, zbliżały się święta, a my ciągle chodziłyśmy z oczami jak króliki,, i zasmarkanymi nosami. Postanowiłam ze zaadoptuję jakieś maleństwo. Zadzwoniłam do schroniska z zapytaniem czy czasem nie ma tam Karamby.. I czy nie maja na zbyciu jakiegoś czarnego kociaka. Niestety mojego kota tam nie było.. Ale za to pani powiedziała ze maja dwa malutkie cztero tygodniowe kocięta z jednego miotu, które zostały osierocone. Decyzja zajęła mi dwie sekundy. Poprosiłam panią by wydała kotki taksówkarzowi, który tam na moja prośbę podjedzie – ja do schroniska mam bardzo daleko a i tez bałam się tam jechać. Spojrzenia tych wszystkich samotnych stworzeń śnią mi się potem po nocach. Koteczki przyjechały do mnie taksówka.. A kierowca śmiał się, kiedy mi podawał kartonik.. Powiedział ze takiego koncertu jeszcze nigdy nie miał w samochodzie... Zajrzałyśmy wszystkie trzy do srodka.. A tam dwa pyszczki tak szeroko rozdziawione ze wyglądały prawie jak ptasie dziobki. Maluchy były wygłodzone, roztrzęsione,, i miały biegunkę.
Wszystko to jednak udało się wyleczyć.
Po trzech dniach pobytu Milki i Puchatki zadzwonił domofon:
- Pani pisała w ogłoszeniach ze zginał pani kot. Czy jeszcze Go pani szuka? Bo u mnie na klatce biega taki czarny dzikusek..
Jeszcze nigdy tak szybko nie byłam w butach i kurtce.. Biegnąc bałam się ze nie zdążę ze Karamba już ucieknie z tamtej obcej klatki.. Ale nie.. Był tam. Zdziczały, przerażony, wychudzony i poraniony. Kiedy przyniosłam go do domu okazało się, ze pazury na tylnych łapkach ma zdarte do krwi.. Kilka ranek w futrze, boki mu się całkiem zapadły... Ech...Tyle radości z wolności... Nawet nie zauważył kociczek w pierwszym dniu.. Ledwo go postawiłam na podłogę pobiegł szukać swojej miski..
Dziś Karamba jest przyszywanym tatą. Śpi z kociczkami w jednym koszyku.. Zagrzebuje po nich żwirek w kuwecie.. Wylizuje im pyszczki i pupy a nocami cała trójka zamienia się w stado tupiących słoni. Nie wyobrażam już sobie ciszy w domu, bez moich postrzelonych kotów.