Niestety za późno wzięłam się za pomoc kociakom, za długo już były bez mamy.
Chciałabym wyjaśnić jak to się stało, że zdecydowałam się je wziąć. Ich matka- dzika kotka urodziła je w czyjejś prywatnej piwnicy. Gdy tamten właściciel odkrył maluchy wygonił kotkę a kocięta zawinął w gazetę i przyniósł karmicielowi. Karmiciel z kolei położył je w innym bezpieczniejszym miejscu, nie przyznał się jednak co dokładnie się stało i cały czas czekał że matka do nich wróci.
Gdy przez przypadek dowiedziałam się o kociętach zeszliśmy od razu do piwnicy. Małe były wtedy były już bez mamy cały dzień i całą noc. Była ich czwórka, niestety dwa już prawie nieżywe. Pozostałe 2 natomiast pomimo że były okropnie wyziębione to podnosiły główki, starały się chodzić i przeraźliwie głośno piszczały.
To właśnie ten ich płacz przesądził że pani weterynarz uśpiła nie wszystkie a tylko tą dwójkę. Postanowiliśmy dać im szansę na życie o którą tak prosiły. To był impuls!
Z początku zaczęły ssać mleko (bebiko, potem specjalne dla kociąt) z butelki, w południe jedno osłabło i przestało chcieć pić. Potem z godziny na godzinę z drugim też stawało się podobnie. Wieczorem poszły na próbę do zastępczej mamy, ale już nie były w stanie ssać.
Cała historia trwała króciutko, tragicznie się skończyła.
Jestem ogromnie wdzięczna za pomoc i wsparcie w tych trudnych chwilach. Szczególnie Halbinie, która tak serdecznie zajęła się naszymi maluchami.