Samo posiadanie kota w dobytku jeszcze o niczym nie świadczy. Można kota mieć i traktować go jak mebel, który sam się porusza, i jeść trzeba mu dać. Wiedza większości społeczeństwa, ku mojemu ubolewaniu, zatrzymała się w czasach króla Ćwieczka (kota nie dokarmia się, bo myszy przestałby łapać). Co tu zresztą dużo mówić – ja sama niewiele do niedawna wiedziałam.
Kiedy postanowiłam wziąć sobie kotka na wychowanie, przeglądałam internet w poszukiwaniu wiedzy. Wiedziałam, że kotom nie podaje się mleka, że kawa i czekolada są trujące, że kot wcale nie musi spaść na cztery łapy...
Nawet moi znajomi posiadający koty i kochający je naprawdę mocno nie widzieli nic złego w wypuszczaniu zwierza w mieście, a kiedy poddałam Frygunię kastracji, niektórzy wręcz pukali się po głowie.
Kiedy pojawiła się Fryga, ja już byłam taka mądra i oczytana – no po prostu alfa i omega.
Mój syn pochwalił się w szkole posiadaniem kota i jeden z klasowych kolegów zaczął pożyczać nam książki. Owszem przeczytałam, nawet poszerzyłam nieco swoją wiedzę... Tylko jeszcze świadomości nie miałam.
Nie pamiętam kolejnych tytułów kociej literatury, ale jedna książka naprawdę głęboko zapadła mi w sercu, a mianowicie: „Kocie tajemnice” Vicki Halls. Wtedy dopiero tak naprawdę dotarło do mnie bardzo wiele z psychiki i postępowania kota. Wtedy z większym zrozumieniem mogłam popatrzyć na relacje Frygi i Plisi. Wtedy wreszcie zrozumiałam, że tak naprawdę dotąd guzik wiedziałam.
W moim życiu i domu pojawiły się kolejno: Totek a potem Psotka, a ja z coraz większą uwagą obserwowałam koty. Z coraz to większym przerażeniem zaczęłam sobie uświadamiać moją tępotę i ogólną niewiedzę. Jak mogłam nie dostrzegać tragedii kotów? Dlaczego widząc dawno temu kota, który stanął mi na drodze, popatrzył w oczy z żałosną miną, a potem czmychnął w krzaki nie zastanowiłam się, że może należałoby go złapać i zabrać do lecznicy?
Prawda jest taka, że brakuje świadomości społecznej. Choć nie jestem jakąś ciocią – drypcią zza Buga, w dodatku lubię czytać wszystko co w rękę mi wpadnie, to NIE WIEDZIAŁAM jak bardzo trzeba kotom pomóc!
Trzeba zacząć uświadamiać ludzi! Trzeba ich uwrażliwiać! Nie wolno pozwolić aby zdegenerowana młodzież poszerzała swoje szeregi i maltretowała zwierzęta.
Wiedza o kotach dociera tylko do nielicznych. Po kocie miesięczniki sięgają tylko zainteresowani, którzy kota w domu już mają albo bardzo chcą mieć. Książki... jedna do drugiej podobne – czym karmić i jak wychować – doprawdy nic nadzwyczajnego. Reklama... Hmm... I tu się dziwię! Dlaczego taka firma jak np. Whiskas (co o karmie myślę to moje

), której powinno zależeć na jak największej ilości odbiorców, nie wspomaga w Polsce uświadamiania ludzi o wartości kota? Dlaczego przy okazji międzynarodowych i ogólnopolskich wystaw kotów nie ma choćby wzmianki na bilbordach o biednych dachowcach w schroniskach? Dlaczego osoby publiczne tak bardzo wstydzą się mówić, że ich dom zamieszkuje kot lub większa ich ilość?
Tak, kot to temat wstydliwy. Kociary, to przecież współczesne czarownice, w dodatku niespełna rozumu, biegające w łachmanach i gadające do siebie... A nóż rzuci taka urok i co? Człowiek jeszcze pracę straci...
Ja wiem, że w Polsce jest bieda, wiem, że głodują ludzie, dzieci doznają strasznych tragedii... Wiem to wszystko! Ja jako jednostka społeczna niewiele mogę zdziałać, ale dziwię się czemu takie organizacje jak np. TOZ nie starają się uświadamiać ludzi na szerszą skalę? Słyszy się o tragedii koni, czasem w tv poruszony jest temat schronisk ale na litość – to wszystko za mało!