Jestem

Byliśmy u naszych wetów, są bardzo dobrzy, wiec wiedziałam, że pochopnej decyzji o amputacji na pewno nie będzie.
Ale od początku.
TZ wrócił wczoraj z delegacji, myślałam, że będzie zły, że znów mamy tymczasa. Ze względu na Zuzię i na TZ, który za szybko przywiązuje się do zwierzaków (hehe, on bardziej przeżywał rozstania z tymczasami niż ja

) zdecydowaliśmy, że tymczasików już u nas nie będzie. Poza tym w planach był wyjazd do wtorku. Zbiegiem okoliczności

TZ wrócił przeziębiony, więc wyjazd został przełożony na kiedy indziej. Po 5 minutach marudzenia, że znowu, że mnie to tylko zostawić samą, poszedł do łazienki. No i wybuchła miłość od pierwszego mruczenia, 5 minut z małą i był już jej

Mała jest kotem "absolutnym" - mruczy, jak tylko nas widzi, uwielbia leżeć na rękach, wtula łepek, barankuje, nastawia brzuszek i szyjkę do drapania. Jest bezproblemowa i bardzo spokojna, nawet Zuzia jeszcze się nie pokapowała, że coś jest nie tak.
Od czwartku zauważyłam bardzo duży postęp z łapką.
Mała już jej nie ciągnie za sobą jak idzie, tylko podpiera się na nadgarstku.
Coraz lepiej radzi sobie z równowagą, już się nie przewraca.
Jak leży na brzuszku, to wyciąga tą łapkę z barku do góry, nie prostuje nadgarstka, ale 2 dni temu łapka przecież była całkowicie bezwładna.
Dzisiaj, jak już pisała Gibutka, wet ukuł ją igłą między poduszkami, a ona miauknęła.
Stwierdził, że nie ma złamania kości ramieniowej, więc nie widzi na razie powodu, dlaczego nerw miałby być całkowicie zerwany i jest szansa, że czucie może wrócić. Łapka nadal spuchnięta w łokciu i boli.
Wet stwierdził, ze albo ktoś ją kopnął, albo spadła na bok.
Mała też liże czasem tą łapkę, co wg weta jest sygnałem, ze tam może być jakieś drętwienie czy mrówki, więc bardzo dobrze.
Na razie jest Nivalin, wit. B1 i ćwiczenia. Zobaczymy.
A Zuzi chyba jakiś Bach by się przydał.