Uff, wrociliśmy...bałam sie że nie dotrę, drogę mam zupełnie prostą, obcykałam sobie trase a tu objazd...buu...no i bładziłam więc spóźniłam się nieco...Daga, nie wiem jak ci dziekowac...

Pani Beata juz wiedziała kto my jestesmy, wiedziałam że dzwoniłas, jakos zaraz potem weszłam zdyszana...
Winio ma niestety niska temperature ale skoro raz juz sobie wyrównał to liczymy ze i teraz sie uda...
Pani Beata przeraziła się jak usłyszała jak weci leczyli Winia, raz, steryd, dwa metacam- działa krwotocznie! Rozwala naczynia....dwa, 500 ml płynów to zabójstwo...skacze ciśnienie i rozwala i tak juz słabą reszte naczynek...trzy, glukoza- nerkowców się nia nie traktuje a na początku ładowali ja równo...Winio zostal podłączony do aparatury, dostał płyny + homeopatyczna mieszanke na ogólne wzmocnienie i poprawe pracy nerek, carboxylazę i wit C.Pani Beata stwierdziła że smierc mu z oczu nie patrzy a jak jej opowiedzialm wczorajsza sytuację tez stwierdziła ze to znak ze jeszcze nie czas na Winia...Wicus był baaaardzo grzeczny, nie wyrywał się, burczał jak zwykle ale rozgladał się ciekawie dookoła...podczas zabiegu lezał grzecznie, potem przy kroplówce (strzykawka!

-poszło szybciutko) tez grzecznie...ale tam podobno koty tak właśnie sie zachowują...Jutro umówieni jestesmy na nastepny zabieg...
bałam się że będzie wymiotował w samochodzie ale postanowił w domu...niestety...on zawsze tak po wycieczkach...ale mało...pozataczał się troche...teraz poszedł spac do szafy...liczymy na to że sie poprawi i Winio umyje sobie ta krewke z twarzy..choc p. Beata nic nie obiecuje...
A lecznice na Trockiej omijajcie szerokim łukiem!-nie daruje sobie wizyty tam...nigdy...