Na mnie największe wrażenie zrobiły dwa koty: Rysiu i Biały.
Rysiu ponoć jest dzikim kotem i takiż był na początku wizyty. Tzn. w ogóle go nie było, bo zaszył się w dziurze, gdzie widać było tylko oczy. Postanowiliśmy więc wypłoszyć z dziur wszystkie "dzikie" na wybieg. Rysiu nie bardzo pozwalał do siebie podejść, ale w końcu udało się go pogłaskać raz, potem drugi. A potem już na dwie ręce i Ryśkowi się spodobało. Od tej chwili właściwie nas nie opuszczał, zawsze był gdzieś w pobliżu. Nie bardzo chyba wiedział jak się ma zachować, więc kręcił się w te i wewte, podchodził sam do głaskania, jadł z ręki. Pozwolił też wyczyścić sobie oczko i to bez większej niechęci. A najbardziej ujęła mnie scena pożegnania, gdy byliśmy już po dwu stronach siatki: Rysiu usiadł przed siatką i zaczął nieśmiało drapać i popychać łapką siatkę, chcąc chyba żebyśmy jeszcze zostali...
Biały zaś jest jedną Wielką Białą Kulą Przerażenia. Przez cały czas naszej wizyty ani na chwilę nie wyszedł zza pieca. I to nawet wówczas, gdy był sam w całej kociarni. Siedział w najdalszym kącie i trząsł się ze strachu. Przez cztery godziny nie zjadł ani jednego z podrzuconych mu kawałków mięsa. Nie było w nim cienia agresji. Tylko raz nasyczał na mnie gdy go dotknąłem. Ale o żadnym drapaniu czy gryzieniu nie było mowy. On był po prostu sparaliżowany strachem. Pozwalał się dotykać tylko dlatego, że nie mógł się już bardziej wcisnąć w kąt. Gdyby mógł toby zniknął. Postanowiliśmy spróbować tej samej metody, która zadziałała na Rysia, ale po wypłoszeniu zza pieca Biały dosłownie zaczął chodzić po ścianach z przerażenia. Próbował uciec przez okienko na wybieg, ale było zamknięte szybką i biedak huknął łebkiem z całej siły. Daliśmy mu spokój

Naprawdę bardzo go żal.
Plan jest taki, żeby następnym razem zamknąć się z Białym w izolatce i siedzieć tam z nim nawet i parę godzin. Może się przekona.