» Sob sie 20, 2016 21:36
Re: Z piekła rodem. Nie ma już mojej Małej.
Dziękuję, Gretta. Ostatnia noc należy bezwzględnie do najgorszych nocy w moim życiu...
Jedna bardzo osobista refleksja (może ktoś tu trafi przypadkiem, przeczyta i mu to jakoś pomoże). Zawsze bardzo się bałam decyzji o eutanazji. Tak, znam wszystkie racjonalne powody, za nią przemawiające. Wiem, że to egoistyczne trzymać zwierzę przy sobie do samego końca, narażając je na długą agonię. Ale strasznie bałam się, że zrobię coś totalnie nieodwracalnego za wcześnie, że nie będzie jak cofnąć tego kroku, że będę żałować i mieć poczucie, że zabiłam ukochane stworzenie. Zwłaszcza, że przecież eutanazję doradzało mi pięciu (!) wetów, gdy Nesca miała pierwszy kryzys w marcu 2014, a okazało się, że wystarczy dobrze dobrany antybiotyk, by ją wyprowadzić na prostą. Więc zaufanie do wetów generalnie mam nikłe.
Nie miałam też żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o kocie choroby i stan terminalny. Nie miałam pojęcia, skąd i jak mam wiedzieć, czy to już. Z Nescą los wybawił mnie od tego dylematu. W ostatnim dniu była tylko bardzo słaba, praktycznie nie wstawała z fotela, w którym ją ułożyłam. Ale dwa dni wcześniej jeszcze wskakiwała na szafkę, jeszcze przychodziła do mnie do łóżka i mruczała. Tego ostatniego dnia, gdy zaczęła głośniej i ciężej oddychać, wiedziałam już, że dzieje się coś niedobrego, ale jeszcze chciałam ją ratować. Zabrałam ją z tego fotela i popędziłam do osiedlowego weta. W drodze czułam, jak przelewa mi się przez ręce. Kiedy dotarłam do gabinetu, wetka natychmiast oceniła jej stan jako agonalny. Zaczęła przygotowywać zastrzyki. Ale zanim to się stało, Nesca zsiusiała się na mnie, zakasłała i umarła. Błyskawicznie.
Z Małą było inaczej. Gdy wróciłyśmy ze SpecVetu wieczorem, widziałam, że coraz bardziej słabnie, mimo transfuzji. Że jest coraz zimniejsza. Dołączyły się objawy neurologiczne. No i te koszmarne wyniki. Dr Klimczak już w gabinecie przygotowywała mnie na to, że to koniec Małej, że powinnam rozważyć eutanazję. Wciąż miałam głupią nadzieję, że ta transfuzja jakoś pomoże, że coś zaskoczy, ale kiedy Mała położyła się w korytarzu na podłodze, kiedy potem zgarnęłam ją z tej zimnej podłogi, zawinęłam w szlafrok, żeby ją ogrzać i przytuliłam do siebie w łóżku, a ona, pozornie zasypiając, miała co chwila te okropne tiki, wtedy już wiedziałam na 100%. A jednak wciąż się bałam tego momentu, bałam się, że spanikuję, że nie będę mogła patrzeć na jej ostatnie sekundy i ostatni oddech. Tymczasem to wszystko odbyło się tak szybko i tak... spokojnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestała oddychać. Mam absolutną granitową pewność, że zrobiłam to, co powinnam była.
Piszę o tych moich najintymniejszych chwilach dlatego, że wiem, jak to może być ważne dla ludzi, którzy wchodzą na to forum bez żadnego doświadczenia, z nikłą wiedzą lub ogromnymi wątpliwościami. Sama nieraz szukałam tu informacji i często byłam zawiedziona, gdy na przykład ktoś coś pisał o chorobie swojego kota, a potem nagle wątek się urywał, nie było wiadomo jak się to skończyło. Oczywiście wiem, że nie każdy ma motywację i ochotę, aby dzielić się z innymi swoimi przeżyciami. Ja sobie myślę, że jeśli coś dobrego ma wyniknąć z tych moich doświadczeń, to właśnie ślad w postaci informacji i przemyśleń. Może to komuś kiedyś pomoże.
Ostatnio edytowano Nie gru 04, 2016 17:35 przez
aniaposz, łącznie edytowano 1 raz