Nadal nie dziękujemy za kciuki
Beza odrobinkę lepiej dzisiaj, nadal jest dętka, miała dziś znów 3 kroplówki plus cały zestaw leków, nos zawalony, najprawdopodobniej też zatoki, w gardle nadal nieładnie, stan zapalny i szmery (a właściwie "orkiestra", jak to określają weci) są na granicy oskrzeli i płuc, ale nie postępują jak na razie.
Mała zaczęła dziś oprócz wody pić też mleczko whiskasowe, to jedyna rzecz, jaka ją zainteresowała i co pije sama, ale jak próbowałam przemycić w tym troszkę conva, to już lipa
Jest jak najbardziej przytomna, reaguje na to co się dzieje, sama chodzi do kuwety, chętnie się grzeje. To na plus. Minusy to niestety to, ze ciągle ma problem z oddechem, nie je samodzielnie (oczywiście "kotleta" w kroplówie dostaje), kupy nie robi, bo nie ma z czego, ale brzuszek miękki, nic nie zalega. No i nie można nic jej podać do pysia, ani do nosa

a na pewno pomogłyby krople do nosa (ślini się koszmarnie i jest gorzej),czy flegamina (efekt taki sam). Próbowaliśmy jej też podać u weta immunoglobuliny w paście z Vetoquinolu, ale było identycznie, weci uznali, ze odpuszczamy tą droge, nie utrudniamy jej jeszcze bardziej oddcyhania.
Jest generalnie wymęczona, nawet jej nie waże
Oprócz 3 wizyt z Bezą miałam dziś jeszcze jedną z Zuzlikiem

dziś większosć dnia załatwiałam rózne sprawy w Słupsku, więc między wizytami wpadłam jeszcze na chwilę do domu zerknąć, jak mała. Zuzia spała na kanapie, zainetersowała się myszką, ja poszłam do toalety, potem do kuchni dać kotom małą przekąskę i kolejny przysmak, żeby spróbować zachecić Bezke do jedzenia, zajęło mi to może z 10-15 minut. Koty jadły, a ja sie zaintersowałam, ze Zuzka nie przyszła do kuchni.
Znalazłam ją pod takim niskim stolikiem (gdzieś do kolan), który stoi oparty o ścianę, a pod nim leży gruby koc, koty bardzo lubią tam leżeć.
Zuzka miała wykręconą główkę, dziwną pozycje calego ciała i oczopląs poziomy. Pobiegłam od razu po transporter, delikatnie ją włożyłam (okazało się, że zrobiła siku) i pędem do weta.
Od początku tego ataku mogło minąć maksymalnie 15-20 minut, bo tyle minęło od mojego wejścia (widziałam ją). Oczywiście jak zbiegałam po schodach, to miałam milion wizji
Okazało się, ze na szczeście to nie padaczka, tylko zapalenie prawego uszka wew., które uderzyło w błędnik.
Zuzia miała dość mocny stan zapalny uszu na początku, ale wydawało sie, ze to minęło (tzn. nie samo, uszka czysciłyśmy i kropiłyśmy długo), uszka były już czyste, ale wetka mówi, ze może sie tak zdarzyc, nawet mimo braku wydzieliny na zewnątrz.
Odrzuciliśmy pomysł zatrucia (roślin brak, cała chemia, kosmetyki,leki pochowane w zamkniętych szafkach), upadku (siku było też centralnie na kocu, tam gdzie ją znalazłam, zresztą my nie mamy wysokich mebli, tylko jedna szafa w przedpokoju, no i lodówka), no i padaczki. Źrenice reagowały na światło, u weta nadal się przewracała na prawą strone, to uszko zresztą miała klapnięte.
Dostała leki (steryd, antybiotyk i witaminki), bardzo się przestraszyła tego, co się stało. Odespała, jeszcze trochę się zatacza, ale ładnie zjadła. Tylko bardzo się tuli do mnie albo do mamy, wyraźnie nie wie co się stało.
A mnie jeszcze przez godzinę trzęsły się ręcę
