Do jesiennego doła doszedł mi jeszcze jeden smutek- ok. dwumiesięczny drzymordka od wczorajszego wieczora przesiadujący pod maskami samocodów na parkingu przy wieżowcu. Malutki, zmarznięty i na pewno przerażony kociak. Wydzierał się całą noc i większą część dnia. Dziś wieczorem był tak głodny, że podchodził do ostatniego w rzędzie samochodu i płakał. Od wczoraj próbuję go przyciciać i złapać, ale nie udaje mi się. Je jakby nie jadł z tydzień, ale każdy ruch w jego stronę skutkuje ucieczką pod maskę jednego z samochodów. Nie mam klatki łapki i nie mam nawet transportera, do którego mogłabym go zwabić(pańcia Juniora jeszcze mi go nie oddała), a w miejscu, gdzie przesiaduje są tylko samochody i ruchliwa uliczka dojazdowa do reszty osiedla więc zostaje mi modlić się o cud zeby mały nie zamarzł, żeby wychodził z samochodów na czas, zanim kierowcy uruchomią silniki i żeby nie wychodził na ulicę

Jutro wszyscy wsiądą w te swoje blaszane puszki i ruszą na cmentarze, a ja będę szukać kociaka lub tego, co z niego zostanie. Nie mam jak mu pomóc jeśli nie da się złapać. Jest za mały żeby dać sobie radę. Strasznie płacze, a ja nie mogę znaleźć sobie miejsca w domu. Za chwilę znowu wyjdę żeby go poszukać...
