» Wto sie 06, 2013 8:40
Re: Kardamon i przyjaciele
No to tak...
'Gdziekolwiek to jest' - dwa skrzyżowania, kilka bocznych uliczek, dwie szkoły, przychodnia, kilka sklepików, dom kultury... Ot, wioseczka pod Coventry...
Maleńkie domeczki, głównie w zabudowie szeregowej lub tzw. bliźniaki, rzadko wolno stojące. Przy domeczkach mikroskopijne ogródeczki - takie wewnętrzne, zielone podwórka, podzielne wysokimi, zmurszałymi płotami na maleńkie kawałeczki, żeby każdy domeczek miał swój. W ogródeczkach szuszy się pranie. Okolica niezbyt zamożna. Bywa - jedna strona ulicy zadbana, przed wejściem do domków kilka wymuskanych roślinek, druga podupadła, że nawet chwasty przed wejściem zmarniały, obdrapane framugi okien, pourywane firanki, śmieci wysypują się z porozrywanych worków, wystawionych przed drzwi...
I wszechobecne magnolie. Żywopłoty z magnolii, drzewa magnolii - ogromne, rozrośnięte...
I zieleń. Wszędzie zieleń... Nieustanny śpiew ptaków... I zapach powietrza... I pojemniczki z wodą wystawiane dla żywiołków wszelkich...
I koty... Łażące to tu to tam... Raczej ostrożne, nie szukają kontaktu z człowiekiem, zajęte swoimi sprawami.
Oprócz jednego burego marmurka, który wskoczył na płot. Zawołany „kici, kici...”, odwrócił się do mnie i tulił, tulił, tulił...
Zdziwiony, kiedy odchodziłam „już? już? czemu już odchodzisz? zostań jeszcze...”
I moje wielkie rozczarowanie...
Zawsze wyobrażałam sobie Agnglików jako miłośników róż. Róże pnące się po ścianach przy wejściach do domów, różane pergole, piękne, wypięlęgnowane krzewy...
Chyba wyszły z mody. Samotne, smutne, opuszczone, chore i zaniedbane, próbują żyć własnym życiem. Wyglądają chyba gorzej niż te na moim balkonie po konfrontacji z kotami.
Obok rosną zadbane i wypieszczone hortensje we wszystkich możliwych postacjach. Teraz jest ich czas. Przynajmniej tu.
I nieustanne, nagłe, ulewne deszcze...
I... Kawałek mojego serca...
Dziś wracam
