Jak już Olga wie, jestem córką jednej z karmicielek tych Bielańskich kotów.
Rozmawiałam z Mamą i wiem, że spróbuje podać w tym tygodniu antybiotyk w karmie.
Powstał jeszcze jeden problem - nie wiadomo na ile uda się podać go wszystkim kotom wzdłuż budynków. W weekend wywiązała się dyskusja między karmicielkami i moja Mama ma "zakazane" podawanie nawet Scanomune, bo pani powiedziała, że od tego kotom wychodzą włosy, robią się łyse, chorują itp. I że moja Mama ma żadnych tabletek tym kotom nie podawać. Co prawda tych tabletek i tak nie widać, bo moja Mama rozprowadza je w karmie, więc na pewno przez jakiś czas uda się przemycić leki, po prostu nie będzie się przyznawać, że coś podaje.
Kolejny problem to sterylizacje kotów dokarmianych przez tą karmicielkę: kolejna pani nie zgodziła się na to - cytuję: "Absolutnie!" gdyż nie pozwoli na krojenie i operowanie
jej kotów! Po czym w trakcie dyskusji z moją Mamą przyznała, że "u niej nie ma problemu rozrodczosci, bo np. jedna z jej kocic okociła się w piwnicy, a wszystkie kocięta zmarły z głodu"... !!!
Na jakiekolwiek argumenty odpowiada, że jej córka jest weterynarzem i wie, co dobre i nie pozwala na podawanie żadnych tabletek i cięcie kotów!
Nie chodzi mi o pokazanie tych pań w złym świetle, bo
robią dużo dobrego dokarmiając codziennie te dziczki, ogrzewając kocykami budki w zimę, chcę tylko wyjasnić skąd problem nadpopulacji i choroby kotów. Ponadto mogą być duże problemy z wyłapaniem tych dziczków pod opieką dwóch karmicielek, właśnie z tego względu, że są to starsze panie przeciwne jakimkolwiek ingerencjom chirurgicznym (wedle ich słów "okaleczaniu kotek").
Nie chcemy z Mamą doprowadzać do żadnych awantur, ale nie mamy już pomysłu, jak z tymi paniami rozmawiać. Na argumenty "córka jest weterynarzem" opadają nam ręce... Na kontrargument z grubej rury, że to Gmina nakazała sterylizację, że to urzędowo odgórnie itp. pani powiedziała, że urząd ma gdzieś, ona nie pozwoli złapać...
Podałam namiary na siebie i Mamę, więc pomożemy w wychwyceniu dziczków, jesteśmy też przekonane, że
w tym rejonie trzeba to zrobić jakoś po cichu. Inaczej może się skończyć tym, że w dniu łapania te panie moga po prostu te koty straszyć i odganiać, byle nie złapały się do klatek.
Nie wiem już co o tym myśleć, zwłaszcza jak przeczytałam o klinikach. Do tej pory kotki były na Proverze (co jest jakimś wyjściem, ale nie na długo i nie ma 100% gwarancji...), ucieszyłyśmy się, że ktoś nam pomoże i złapie te kotki (ja się dopiero tego uczę) i że gmina dała talony. A jak na razie widać strasznie dużo przeszkód na horyzoncie.
ps: jestem zaskoczona coraz większą bezdusznością ze strony klinik. Nie będę uogólniać - jak w każdym zawodzie są tam ludzie z powołania, sercem, prawdziwi lekarze z pradziwego zdarzenia, ale coraz boleśniej widzę że "walka o pieniądz" bierze górę także i w tym fachu...
