Byliśmy dziś u rudaska.
Reszta kotów wygląda w miarę porządnie. Jeden tylko ma pewnie koci katar, bo sapie.
Jest tam sporo domków wykorzystywanych jedynie w lecie.
W jednym z nich koty znalazły sobie przystań, wchodzą po drabinie na stryszek.
To lepsze schronienie niż nic, tyle, że domek stoi na sporej posesji, ogrodzonej i zamkniętej.
Jak tylko wyszliśmy, koty zaczęły ku nam przybiegać z różnych kierunków.
Oczywiście rudas przyszedł, gdy już mieliśmy zrezygnować.
Jest bardzo ostrożny i rzeczywiście ma coś na nóżce i ogonku.
Trudnobyło to zobaczyć z daleka, no i zaczęło już zmierzchać.
Klatka łapka nie zdała niestety rezultatu, bo pan, który je dokarmia dał kotom jeść.
Posiedzielibyście w kucki, na mrozie i bez ruchu godzinę, to mielibyście dość.
Monciak niestety nie może teraz jeżdzić i łpać kota, ja sama też nie, bo nie mam auta.
Udało nam się jednak nawiązać kontakt (pozytywny), z miejscowym elementem.
Po początkowych niechęciach, pan opowiedział nam o własnej kotce i o tym, że od lat dają jeść tym kotom.
Mówił, że próbowali dawać im prowerę, ale że koty karmią jeszcze inni sąsiedzi nie zdało to egzaminu.
Poprosiłam z Monciak, aby złapał rudaska (podobno jak nie ma obcych koty dają się dotknąć).
Dałyśmy mu nasze telefony, aby jak złapie koty miał kontakt.
Pan zapalił się do tego pomysłu, obiecał że zrobi wszystko, aby kota złapać.
Obiecałam mu, że może udałoby się trochę pomóc przy sterylizacji kociego stadka.
W tej chwili natura reguluje stan stada.
Obiecał dowiedzieć się w Żukowie, u swojej weterynarz, ile wzięłaby za sterylkę tych bezdomnych kotek.
Proszę wszystkich o kciuki.

Rudasku, daj się złapać.