O 5 rano wylazłam szukać Pixi - i juz myślałam, że nic z tego, byla tylko Dixi, biegała niespokojnie i miałczała. Oblazłam podwórze, wyszlam na zewnątrz (czyli na Wólczańską, weszłam do piwnicy i do węzła cieplnego - nigdzie sladu Pixi. Ale chyba była niedaleko, moze usłyszała moje nawoływania - bo kiedy wyszłam na balkon, żeby poobserwowac dach baraku (poprezednio na nim znalazła się Pixi) - nagle zobaczylam jak Pixi wychodzi zza domu - musiała być gdzieś poza podwórkiem od strony Wólczańskiej - może na podwórku poczty? Przybiegła, nawet się nie przywitała z biedną Dixi i poleciała jesć. Wyszłam jeszcze raz, żeby jej podrzucic trochę smakołyków, które oczywiście szybko spałaszowała.
Pixi jest odważniejsza - i to jest jej problem. Dixi trzyma się piwnicy i z miejsca do niej ucieka, jak wyczuje niebezpieczeństwo. A Pixi przesiaduje pod samochodami, odbiega dalej od piwnicy i potem nie ma jak się schować. Myslałam, ze kotki będą uciekać na dach baraku, ale tam rezyduje w dzień malutki i kotki się boją (widocznie musiał je pogonić, bo one sie go w ogóle boją). W tej sytuacji najbezpieczniejsza jest piwnica, ale kotki mogą się też schowac do przedsionka węzła, mogą pobiec na podwórko poczty, moga wleźć na drzewa, wskoczyć na murek. Tylko muszą się tego powoli nauczyc. Najbardziej się boję, zeby nie wlazły do wnętrza samochodu i nie zginęły, jak ktoś zapuści silnik.

Albo zeby nie pobiegły na oślep na Wólczańską i nie wpadły pod auto. Wiem, najbezpieczniej byłoby w domu, ale - jak już pisałam - nie mogę sobie pozwolic na wiecej rezydentów, a kotki sa półdzikie i nie mają szans na adopcję

Pozostaje mi wierzyć, że jakos przetrwają i znosić niepokój za każdym razem, jak się któraś nie pojawi.