» Pon sty 06, 2020 20:44
Re: Moje koty i kocie sprawy. RUDY CZARUŚ ZŁAPANY.SZUKAMY DO
Po pierwsze- chyba trochę przesadzasz, nikt z nas nie pisał, by nie robić nic.
Po drugie czytamy wątek i rozwój sytuacji chyba dla każdego z nas jest zaskoczeniem, bo dzieliłaś się dylematami, niepokojem, ale raczej nie padło tu stwierdzenie- łapię, by oddać do schroniska, nikt z nas nie czytał tego wątku pod takim kątem. Niewykluczone, że wtedy inne pytania padałyby i możliwe, że nikt nie miałby wątpliwości co do tego, ze to w braku innego najlepsze wyjście. Ale nie padały, więc nie rozumiem, czemu się dziwisz lekkiemu zaskoczeniu i wątpliwościom.
Nie znamy schroniska, o którym piszesz, może jest świetne tak pod kątem bieżącej opieki, jak i oswajania i szukania kotom domów, ale generalnie schroniska raczej są traktowane jako ostateczność. Być może ta ostateczność tu była uzasadniona, ale chyba nikt z nas tego z Twoich postów nie wyłapał, że kot musi być ratowany za wszelką cenę.
Napiszę jeszcze- półtora roku temu pod moim blokiem zagościł kot, zaczęłam dokarmiać, potem na zmianę z sąsiadami, wykastrowałam, szukałam domu- ale, że kot dorosły, niekoniecznie piekny, dom się nie znalazł, opiekowałam się weterynaryjnie, gdy tylko kotu coś było, a bardzo bacznie go oglądałam. Całą zimę ubiegłą, gdy były mrozy kot był u mnie na noc w domu, dzien spędzał na dworze, chyba, ze starszny mróz, to na klatce- bo wciskał się do klatki z każdym wchodzącym. Ale na dłużej nie chciał zostać, równie szybko po kilku godzinach, czy rano u mnie w domu garnął się i domagał wypuszczenia. A z kotem problem był taki, że mimo wystawiania mu domków różnych nie chciał za skarby z nich korzystać i gdy wychodziłam w deszcz, w zimno kot spał na środku trawnika. Jakoś przetrwaliśmy zime, lato było super, zbliżająca sie zima spędzała mi sen z oczu, bo już w tym roku nie mogłabym go nocować.
Na "szczęście" współopiekunom zmarł ich kot i postanowili wziąc tego dwa miesiące temu. I kot jakoś niby się zaadoptował, ale mimo upływu 2 miesięcy, mimo, ze trafił do ludzi, którzy karmili go od półtora roku codziennie nadal chce wyjść i miauczy.
Więc nie myśl, że sytuacja, w jakiej byłaś była kompletnie niezrozumiała dla innych, że nie wiem-y co znaczy, jak człowiek cały czas myśli o kocie, który moknie, marznie na dworze. Ale też po tym swoim kocie wiem, że sytuacje takie nie są jednoznaczne. Ten moj- oswojony, ja mogłam zrobić mu wszystko, do swoich karmicieli biegł, jak tylko uchylały się drzwi ich klatki schodowej, przybiegał na wołanie po imieniu - a jednak nie jest u nich zbyt szczęśliwy i oni sami mają wątpliwości, czy dając mu ciepło i bezpieczeństwo w powiązaniu z zamknięciem nie krzywdzą go w jakiś sposób. Gdy pisałaś o swoim Rudasku cały czas myslałam o swoim Kocie, którego sytuacja była bardzo podobna i nigdy mu nie zafundowałabym schroniska- może stąd moja reakcja. Może nietrafna, bo mimo pewnych analogii może Rudasek jest jednak inny i jego potrzeby inne.
Na marginesie, to że przestraszony kot nie domaga się wyjścia i siedzi w kącie mieszkania to jeszcze nic nie znaczy.
