Iskierka pojechała do nowego domu, daleko, do miasta Łódź
I jeszcze nigdy nie miałam tak koszmarnej adopcji.
Pani, która po nią przyjechała, wpadło tylko na moment,
zabrała książeczkę zdrowia, kotusię i pojechała.
Mnie w tym czasie nie było w domu, tylko syn.
Ja miałam wrócić za 10 minut.
Skończyło się wielkim pościgiem przez miasto,
wbrew wszelkim przepisom, po omacku, bo zły mi oczy zalewały
kotka została zabrała nie przygotowana i nie zdążyłam się z nią pożegnać.
Osoba ta nie wzięłam dokumentacji choroby Iskierki,
nie otrzymała ode mnie żadnych istotnych informacji o kotce,
nie podpisała umowy adopcyjnej.
Gdyby nie mój durny syn, to to zdarzenie podchodziłoby pod uprowadzenie.
Tak strasznie nie chciałam jej oddawać, lecz zostawić u siebie, na stałe.
Bardzo ją kocham i ze wzajemnością.
Ale operacje oczu tak kosztowne, że ta adopcja to była jej jedyna szansa.
Tak mi się wydawało. To dla jej dobra miałam jej znaleźć dobry domek.
Niewiele brakowało, a zabrałabym ją z samochodu, który w końcu na mnie poczekał w Raszynie.
Opanowałam się ostatkiem sił. Nie, to dla jej dobra ma tak być.
Boże, ale się myliłam.
Dziś sprawdziłam stan konta.
Na leczenie i operację Luny w ciągu 4 dni zebrała się dzięki forum,
dzięki wspaniałym ludziom cała potrzebna kwota.
Jestem pewna, że gdybym zwróciła się z podobną prośbą o pomoc na operacje obydwu oczek Iskierki, nie musiałaby opuszczać swojego domu.
Zbieranie pieniędzy na pewno potrwałoby dłużej, bo i jej leczenie będzie dużo droższe, ale w końcu byłyby.
Strasznie żałuję, jest mi smutno, świat pociemnał,
pół nocy przepłakałam za Iskiereczką
żałuję, że nie da się cofnąć czasu
i tej adopcji