» Czw sie 23, 2007 23:01
Muszę spojrzeć prawdzie w oczy. Porwałam się na ratowanie kociąt, a w sumie doprowadziłam je do nieszczęścia. Były dzikie i miały szansę przystosować się do warunków w jakich żyły. Te najbardziej chore by pewnie nie przeżyły ale wszystkie nie były w tragicznym stanie. Chciałam je wyleczyć, zaszczepić i wypuścić. W pewnym momencie uwierzyłam, że mogą mieć domki ale to jest bajka, a życie to nie bajka. Dziś dzwoniła do mnie kobieta, że chce dwa kociaki. Super, ale okazało się, że tydzień temu umarły jej trzy na panleukopenie. Nikt jej nie powiedział, że nie może brać teraz kociąt. Moje są zaszczepione ale cały czas nie jest jeszcze dobrze i dalej mają łzawe oczka, po szczepieniu - widocznie wirus jeszcze w nich siedział, chociaż było miesiąc po leczeniu. To znaczy, że nie są jeszcze takie odporne jak powinny być. Kobieta dostała od kogoś mój nr telefonu - nie była z ogłoszenia. Jestem bardzo zdesperowana ale na Miechowicach w lesie nie ma przynajmniej panleukopeni. Dziś siedząc na strychu w okropnym upale /wentylator niewiele daje jak jest duszno / i trzymając na kolanach cztery kociaki stwierdziłam, że są duże. Wyglądają mi na półroczne koty, chociaż tyle nie mają. Są wyjątkowe - tak twierdzi każdy kto ma małe kociaki, ale tak naprawdę niczym wyjątkowym się nie odznaczają. Są przytulaki i miziaki, lubią przebywać blisko ludzi, popisują się gdy do nich przychodzę i uskuteczniają niesamowite zabawy, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Są nawet zazdrosne jedno o drugie. Sa takie jak wszystkie koty - cudowne. Cudownych domków jednak dla nich nie ma. Sa domki po panleukopeni, sa domki z dzićmi chorymi na astmę, lub takie, które zanim przyjadą to już się rozmyślają albo wybierają rasowca czy inne cudo. Jakbym mogła je zatrzymać to by było super ale ja jestem od 8.oo do 18.oo dziennie w pracy, a w domu jest moja niepełnosprawna mama, która i tak już z ledwościa potrafi przeżyć dwa maluszki, które wzięłam na początku sezonu - bo to okropne urwisy. Porwałam się z motyką na słońce. Wiem dlaczego do tej pory nie brałam tymczasów - właśnie mi się przypomniało, bo ja nie mam szczęścia w znajdowaniu domków i wszystkie koty lądują u mnie. Andzi i Grandzi też domki szukałam przez dwa miesiące i mam je w domu. Sisi moja pierwsza kotka też miała iść do innego domku, ale sie nie znalazł, kocurek był tylko na chwilę - został 12 lat. Maciek - wrócił z adopcji po trzech miesiącach. Tylko Zuzia jest u mnie, bo ją od początku chciałam. I jeszcze w tym roku był Andrzejek, który aż cztery dni był w nowym domku, teraz jest prawie u mnie to znaczy u mojej córki. Na co ja liczyłam?