Beata Popek pisze:Chciałabym Wam opisać sytuację, jaka miała miejsce w Dogerii wczoraj wieczorem. Przy okazji, jeśli na forum są wolontariusze z Ochoty, może znajdzie się ktoś chętny do pomocy w uratowaniu kilku kotów z ulicy Łopuszańskiej...
Przy Łopuszańskiej 36 jest ogrodzony teren pilnowany przez ochroniarzy, na którym znajdują się jakieś małe firmy, hurtownie itd.
Zimą zrobiłyśmy i zawiozłyśmy tam duże, wygodne, ocieplone styropianem budki, w których zamieszkało 6 kotów. Te koty do tej pory dobrze sobie radziły, są tam dwie osoby, które je dokarmiają i jeden z ochroniarzy bardzo lubi koty. Właśnie on wczoraj wieczorem zadzwonił do mojej koleżanki z informacją, że jeden z kotów umiera.
Moja siostra wraz z tą koleżanką (której imienia nie będę wymieniać, bo nie zostałam do tego upoważniona) pojechały tam natychmiast i rzeczywiście, znalazły leżącego pośrodku placu rudego kocurka, który był właściwie na granicy życia i śmierci, nie był już w stanie wstać o własnych siłach. Dał się po prostu wziąć do rąk i włożyć do transporterka. Widać, że to musiał być kiedyś duży kocurek, ale teraz została z niego sama skóra i kości..
Pan ochroniarz powiedział, że "kot był tu przedwczoraj i słaniał się na nogach, a teraz to już tylko leży".
Dziewczyny zadzwoniły do doktora z Dogerii, ponieważ jest to jedyny znany nam lekarz, do którego można zadzwonić właściwie o każdej porze i jeszcze nigdy nie odmówił pomocy w sprawie zwierząt. Poza tym oczywiście nie miały talonu na leczenie, a zresztą pieniądze w gminie już się skończyły i teraz właściwie nie ma gdzie wozić kotów potrzebujących pomocy...
Było już po godzinach pracy lecznicy ale doktor na szczęście jeszcze był i zgodził się na kota poczekać.
Kiedy około dziewiątej dziewczyny dotarły do lecznicy, doktor przeprosił swojego "płatnego" pacjenta i zajął się ratowaniem bezdomnego kocurka. Nie zapytał nawet, kto za leczenie tego kota zapłaci.
Okazało się, że kot jest bardzo wychłodzony i odwodniony. Od razu dostał kroplówkę dożylną, został włożony do inkubatora, doktor pobrał krew i porobił potrzebne badania. Niestety rokowania nie są dobre a stan kota bardzo ciężki. Zapewne gdyby karmiciele zareagowali wcześniej, kot miałby większe szanse na przeżycie, ale doktor zrobił wszystko, co w tej sytuacji był w stanie.
Dziewczyny wyszły z lecznicy po północy. Doktor i jego asystent zostali i wiem, że na zmianę czuwali przy kocie do rana.
Nie wiemy, co spowodowało tak ciężki stan kota. Pozostałe koty mieszkające na terenie przy Łopuszańskiej także źle wyglądają. Są wychudzone, z wyliniałą sierścią, niektóre zaropiałe. Być może zostały podtrute? Powinny zostać jak najszybciej złapane i dostarczone do lekarza.
Żadna z nas nie ma podbieraka i nie umiemy się nim posługiwać. Jeżeli koty nie mają apetytu i nie będą chciały wejść do klatki, będzie problem.
Może któraś z Was mogłaby poświęcić trochę swojego czasu i zainteresować się tymi kotami? Szczególnie mile będzie widziana pomoc kogoś, kto ma doświadczenie w łapaniu z podbierakiem.
Nie, nie znam osoby o nicku Beata Popek.
to już znasz
choć w świetle tego :
Nie jestem zarejestrowana jako wolonatriuszka w gminie Włochy. Nigdy w tej gminie nie byłam, nikogo tam nie znam i nawet nigdy tam nie dzwoniłam w żadnej sprawie.
ciekawe KTO płaci za leczenie tych kotów z Łopuszanskiej, skoro nie Gmina Włochy?
Ten chłopak, o którym pisałem, jest chyba technikiem i pomocnikiem doktora, więc sądzę, że to o nim było w tym wątku. Drugi natomiast chyba dopiero się przyucza (na technika?).
a chłopak o którym mowa jest ciemnowłosy, ma ciemną karnację, jest niski i mówi niepoprawną polszczyzną.