Przed chwilą zaliczyliśmy mały (albo nawet nieco większy) horrorek.
Maluchy biegały luzem po garażu. TŻ otworzył drzwi, jak zwykle, bez obawy, bo zawsze tymczasięta zwiewały.
A tym razem coś małego, burego smyrnęło mu pod nogami na mieszkanie.
I cisza.
Nie chciałam wierzyć, przecież to niemożliwe, żeby tak smyrnął i zniknął. Kot to nie szpilka, na poddasze nie wybiegł (bo tam nawet duży kot potrafi się zaszyć).
Szybki przegląd tymczasków. Opcja najgorsza z możliwych: Piórek.
No to extra!
Dom mamy mały. MAŁY!!! BARDZO MAŁY!
A kota nie ma.
Wszystkie okna zamknięte.
Latarka i szperanie pod szafkami - kota nie ma.
W końcu z koszyczka wylazła zaspana Asica. Zeszła po schodach, skierowała się do garderoby i jak wytrawny wyżeł wystawiła nam przyczajonego za maszyną do szycia Pióreczka.
Nawet nie syczał jakoś bardzo. Tylko troszeczkę.
Za kare został wygłaskany na kolanach.
Będzie z niego charakterny facet!
