Czuje się chyba przeciętnie, trudno wyczuć. Włąśnie jestem ucieknięta z pracy, ponieważ tak się diabelec schowała rano, że nie mogłam jej rano za nic znaleźć przed wyjściem do pracy. Szukałam z pół godziny i nic. Wołałam, tłukłam miskami z jedzonkiem.... Nic. Kamień w wodę. Poryczałam się i pojechałam do pracy, spóźniona zresztą.
W pracy mam kochane koleżanki, to jak mnie zobaczyły, to bez problemu zgodziły się zaopiekować moimi klasami. Ja pędem z powrotem do domu, żeby szukać. Wizje miałam przeróżne - nie pierwszym planie taka, że Kreska zamruczała na pożegnanie i teraz gdzieś cichutko umiera w kąciku
Wpadam do domu z rozwianym włosem, przeszukałam konsekwentnie cały parter, wpadam do góry, do sypialni i ........ na kołderce smacznie śpi Kreseczka.
Już wiem, co to znaczy znikający kotecek.
Jadę teraz do pracy.
Aniu, dzięki za wsparcioe cały czas.
Krysiu, Ty to też jak taki znikający kotecek - wreszcie po kilku dniach się znalazłaś.......