Nadal padam na ryjek, więc skrótowo tylko opiszę poprzednią noc. Zaczęłyśmy od kebaba na ząbkowskiej
potem blok na tysiąclecia, w którym miała być czarno-biała kotka i marmurkowy kocur. to tam złapała się whiskaska, a Agnieszka usiłowała mnie powstrzymać przed wkładaniem kotu ręki do klatki
potem - kilka podejść do różnych podwórek na Tarchomińskiej, miało tam się kręcić kilka kotów - najwyraźniej nie o tej porze

W ostatnim miejscu nagle ukazała nam się łaciata ciężarna kotka. spłoszył ją przechodzień, ale po chwili wynurzyła się z piwnicy - przechodząc po drodze metamorfozę

i tak złapała się bura kotka. łaciata jeszcze kilka razy wyłaziła, ale była nażarta po uszy, nie ruszyła nawet tuńczyka przed klatką.
coraz bardziej śmierdząc zaatakowałyśmy piwnice u Ewy, tam prawie natychmiast złapał się łaciaty kocur, obcy - prawpodobobnie przyszedł do poszukiwanej przez nas kotki. Kotka nas za to olała leżała sobie w boksie i nie chciała z niego wyjść. Biedna ma ostry katar. Ewa ma ją trochę podleczyć jeśli będzie jeść. jak nie - trzeba będzie jakąś akcję z podbierakiem zrobić, bo na razie ignoruje klatkę kompletnie
następny przystanek to podwórko na Wileńskiej, tam ustawiłyśmy klatkę kompletnie od czapy, bo sensowne miejsce było zastawione autem. Po paru minutach marznięcia bez ujrzenia żadnego ogona postanowiłyśmy, że zostawiamy to miejsce Alebom na niedzielę. No to poszłam po klatkę - a w niej był whiskas... Ale historia nie chiała się powtórzyć, nic wiecej nie wylazło.
Ostatnim punktem krucjaty było metro centrum, gdzie obserwowałyśmy przepiękne zabawy malucha z matką, przerwane złapaniem się matki. EDIT: I kolejnym kebabem
Maluch się wówczas schował, a my byłyśmy już sopelkami lodu, więc pojechałyśmy do lecznicy. Po urządzeniu kotów w klatkach i porobieniu zdjęć było już dość jasno

I jeszcze jeden wielki ukłon w stronę Agnieszki - to osoba, która nie boi się zostać sama na praskim podwórku
