Jak pech to pech
Pojechałam na dziaki ze znajomą mojej mamy, panią Emilką. Oczywiście miałyśmy transporter i zapas karmy. Kotów nie zastałyśmy na tych działkach co zwykle, tylko alejkę dalej. Zaprowadziły nas tam ślady ludzkich butów i kocich łapek na śniegu. Przed jednym z domków siedział nasz piękny puchacz (to jest podobno dziewczynka) oraz parę innych kotków. Pod domkiem były talerze z resztkami karmy, a koty siedziały zadowolone i nawet nie zainteresowały się co dla nich mamy:
Kotki miały tam pod domkiem zapas suchej karmy i resztki kaszy z mięsem. Przeskoczyłyśmy przez furtkę z transporterem i mieloną wołowiną, koty zjadły, ale tylko jak byłyśmy w bezpiecznej odległości. Widać, że nie były bardzo głodne.
W międzyczasie przyszła śliczna koteczka podobno do mojej Beni (jest na zdjęciu) i nawet ją pogłaskałam, ale jak dotarła do mnie myśl, że mogłabym ją złapać, bo lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu do dała dyla pod domek.
Przyszedł też taki bardzo stary, biedny kot. Miał takie jakby pocharpane uszka. Biłam się z myslami czy go łapać, czy nie....Nie był chyba dziki. Podszedł blisko, zjadł porcję karmy i z godnością się oddalił. Nie wiem, czy miałby szansę na adopcję, nie mam pojęcia, czy odnalazł by się w blokach. Oto on:
To na pewno jest kocurek. Ciekawe "czy jeszcze może", bo ma swoje lata...
W końcu nałożyłyśmy jeszcze dużo karmy w starym miejscu, gdzie zwykle zostawiałysmy.
Z jednej strony cieszę się, że ktoś jeszcze dba o te koty, zawsze mają trochę więcej jedzenia, ale nie ułatwia to złapania. W tej sytuacji trudno wyobrazić sobie użycie klatki łapki, chyba że w tygodniu, kiedy są głodne, albo raniutko w sobotę...Koty dzisiaj były takie cwane, że nie chciały wejść do transportera po surową wołowinę, tylko czekały aż im wyjmę.
Za tydzień znowu próba. Teraz w każdy weekend tam jeżdżę, trzeba się spieszyć, bo wydawało mi się, że słyszę w oddali odgłos marcujących kotów. Że też im się chce w takim mróz.
Beznadzieja mnie ogarnia...A puchatego czarnulka, brata Grafitka, Marcepanka i Szafranka nie było
Cieszę się jednak, że chociaż paru kotom się udało. Oto moja udomowiona w grudniu Benia:
