Myśka straciła sens życia
Myśka się nie myje! Nie wycina sobie futra na bokach. Nie liże łap co minutę. Nie wygryza ogona. I wyraźnie nie wie, co zrobić z rękami
I nadmiarem wolnego czasu.
Zachowuje się jak harcerz, któremu kazano zaszyć kieszenie.
A całkiem poważnie, to niespodziewanie dobrze zniosła tę sterylkę. Tym razem posłuchaliśmy własnej intuicji, gdzie i w jaki sposób to przeprowadzić. I chyba się sprawdziło. Nie daliśmy się przekonać do konieczności narkozy wziewnej - cały wieczór spędziliśmy na rozmowie ze znajomą anestezjolog ( ludzką, też kociarą) na temat za i przeciw. I wyszło, że bez sensu, bo te środki do narkozy, które wchodziłyby w grę w gabinetach weterynaryjnych są paskudnym świństwem, a i tak wymagają premedykacji zastrzykiem. A sama sterylka to zabieg zbyt krótki, żeby uzasadniał taką narkozę. Wetka zgodziła się z tymi naszymi przemyśleniami.
Za to koniecznym warunkiem był tlen i asysta drugiego weta przy operacji.
W dodatku obawiałam się strasznie myśkowej nadwrażliwosci na ból ( przy zastrzykach zawsze był wrzask i nerwowy oddech) i profilaktycznie od razu zaopatrzyliśmy się w tolfedynę. Nic z tych rzeczy. Kota nawet nie siedziała na sfinksa, nie chowała się w ciemne kąty, leżała na swoim ulubionym miejscu z łapkami podwiniętymi, trochę przysypiała. Oddech w normie, żadnych sensacji. Je jeszcze niezbyt wiele, ale dzisiaj już była kupa.
I mamy w dodatku porównanie niedawnych szwów u Asicy i aktualnych Myśki. Mysiak ma maleńką rankę, precyzyjnie zaszytą szwem śródskórnym, wystaje jedna niteczka, a kota (tak, tak, ta sama, która cały dzień potrafiła spędzić na szorowaniu boków językiem!) nie chodzi w kaftanie i nawet nie dotyka brzuszka.
Powinnam dla porównania wkleić zdjęcia brzuszka, ale nie będzie zdjęć. Jeszcze długo.
Zepsuł się aparat i najbliższe zdjęcia będą za trzy miesiące (tyle będziemy czekali na naprawę, bo trzeba sprowadzić część zamienną)
