Ten człowiek twierdził, że strzelali strażnicy.
Pani z ZTZ obdzwoniła większość instytucji w stoczni nikt nic nie wie wszyscy pałają wielką miłością do kotów. Wręcz troszczą się o ich przyszły los jak stocznia padnie. Na terenie stoczni nikt nie ma broni nawet strażnicy. Wyjścia są trzy :
1. Pan opowiadający rano te mrożące krew w żyłach historie zmyślił wszystko (ale dobry był, przekonujący i nie miał właściwie powodu zmyślać - nawet go nie bardzo słuchałyśmy za co teraz pluję sobie w twarz bo trzeba się go było uczepić i zdobyć więcej szczegółów)
2. Ja sobie wszystko zmyśliłam - ale też nie wiem po co by mi to było...
3. To wszystko prawda ale winni śmieją nam się w twarz bo nikt nikomu niczego nie udowodni.
Na razie mam wrażenie, że działa opcja nr 2 - tak to przynajmniej odbieram po rozmowie z panią z ZTZ. Nie mam świadków, nie potrafię nawet wskazać dokładnego miejca. Na teren stoczni nie wejdę a zresztą cóż trudnego we wrzuceniu kocich zwłok do rzeki. Nie sądzę, zeby leżały tam do tej chwili.
Za tym człowiekim będę się rozglądała, ale w stoczni pracuje kilka tysięcy ludzi. Pamietam ze miał rude włosy, wiek ok 50 i zarost kilkudniowy. Miły cichy dobry człowiek. To niezbyt dobry rysopis...
Nic się nie da zrobić - nawet nie można sprawy nagłośnić bo bez dowodów to zwykłe pomówienie. Tam strażnicy nie maja broni jak ja mogę twierdzić, że strzelali do kotów

Z czego strzelali - nie wiem...

Nie z procy przecież... Jestem przygnebiona i załuję ze w ogóle komukolwiek to dalej przekazałam...
TOZ na razie nie zareagował na moją interwencję ale też sama nie wiem czy chcę od nich jakichś interwencji. Zapewne pójdą tym samym tropem co pani z ZTZ i to ja wyjdę na zmyślacza.
A zresztą - jak mi opowiadała pani z ZTZ - nawet mając w pełni udokumentowaną smierć kota na skutek postrzału (ze zdjeciami posekcyjnymi śrutem wydobytym z jego ciałka) policja też zlewa takie sprawy. To przecież tylko zwierze kto się bedzie przejmował wariatkami domagającymi się ścigania tych degeneratów...
Jestem zniechęcona i bezgranicznie smutna. Nie wiadomo, czy to pierwszy taki przypadek w stoczni, i czy ostatni. Przypadkowo dowiedziałam się o czyms takim ale bez zelaznych dowodów wychodzę na kłamcę. Bo dotąd nikt nigdy takich rzeczy nie zgłaszał....
