Witam! Jestem tu świeżakiem a ten watek obudził moje nienajlepsze wspomnienia. Całe zycie mieszkałam na parterze, odkąd pamietam moja rodzina zawsze miała jakies zwierzaki. Zaczeło sie od swinek morskich, potem kotów, szczurów i ostatecznie psa (+ dwa koci łapci). Oczywiscie nie było nigdy mowy o ograniczeniu wolnosci kotów, wszystkie były znajdami, wychodziły na osiedlowy ogródek. I choc jeden z naszych kotów dozył w tych warunkach 16 lat ( moze uda mu sie wiecej

) to nie znaczy ze i reszta jest w czepku urodzona. Straciłam przez głupote moich bliskich dwie cudowne kotki (raczej stracilismy) Jedna z nich przywlokłam z wynajmowanego mieszkania kiedy musiałam wrócic do rodzinnego domu. U mnie kotka nie mogła wychodzić z zasadniczego powodu-mieszkałam dosyc wysoko. I choć tesknie spogladała przez okno nie udało jej sie wzbudzic u mnie zle pojmowanej litosći. Niestety w nowym domu kot zachłysnął sie wolnoscia, batalie o zabezpieczenie i ograniczenie wolnosci kici i starego Wincentego konczyły sie zdaniem..."ale biedny Wincenty, nie wytrzyma niewoli..." i koszmarna zadymą. Kicia była 2 tyg po sterylizacji, miała jeszcze supełki na brzusiu kiedy pewnego dnia znikneła na wiele godzin. Po bezowocnych poszukiwaniach wracajac do domu znaleźlismy ja ledwo zywą pod balkonem. Żyła jescze tydzień-prawdopodobnie wdepneła w chlor sypany przez "mondrom" dozorczynie w smietnikach.Poparzony pysio, wstrząs, watroba i nerki nie pracowały, potem wodobrzusze i smierc w szpitalu dla zwierzat. Myslicie ze to cos ich nauczyło?Rok póżniej znajdujemy koteczke wrzechczasów, cala czarna, miodowe oczka, pieszczoch ekstremalny, jeszcze nigdy nie widziałam tyle miłości w oczach kota, nawet Wincenty ja pokochał. Cudowne kochanie, poczciwe, piekne. Ktoregos dnia po prostu nie wróciła. Nie wiemy i nigdy nie dowiemy sie co sie stało, ale jak pomysle ze ta chodzaca na czterech łapach miłość gdzies samotnie konała...Minął rok, dostalismy w spadku koteczkę. Odpukac cała i zdrowa, oczywiscie wychodzi, a co...Na nic błagania, prosby, grozbyi przemawianie do rozsądku...I tylko słysze "to mój dom! Siatka na kratę? Nie przesadzasz?"
Wincenty jest chory, nerki...Tydzień z veflonem, kroplówki. Trzymac w domu? Ale on taki biedny. Ja zasłaniam balkon, oni odsłaniają. Kot musi byc na diecie, ale co tam, co szkodzi jak dostanie kurczaczka, troche gotowanej rybki? Dzis dobił mnie ostatni zakup mojej matki-Frieskies...dla Wincentego...Wiecie co,ja juz nie mam siły, tłumacze jak osiołkowi czym jest niewydolność nerek, co wolno a nie wolno, jak ważna jest dieta...nic...bo on taki bieeedny, taaaki głodny...a Renala nie je przeciez!
Mam nadzieje ze stracimy go ze starosci bo gdy stanie sie inaczej przypomne mojej matce, ryczącej pewnie jak bóbr jak kochała swojego kota...Może jestem wredna, ale mnie to osłabia...
Pozdrowienia