Pan Wet dzisiaj już nie tylko leczył Mojego Pana i Władce, ale i reanimował jego Sługę Uniżonego w mojej osobie bo:
oczka wyleczone, to temperatura podskoczyła, uszka czyściutkie i nie ma kataru, to mi kocisko chwieje się,potyka i równowagę traci. I to jedzenie, a raczej NIEJEDZENIE doprowadza mnie do rozpaczy. Przez tydzień zjadł dokładnie tyle ile mały kociak dwa razy pyszczkiem chapnie. Kocia szafka wypełniona chyba każdą opcją żarła dostępną w tym mieście- poza tesco itp- bo osobiście nie ufam zbyt. W lodówce ozor, płuco,ryba, nerka, wątroba, serce i kurza pierś. Z moich obserwacji wynika że Abraksas zeżarł tą śladową ilość żebym nie stała mu nad głową i dała spokój. Dziś znowu nic. Prawie nie pije. Wszystko co mu potrzebne dostaje w obolałe juz zapewne odwłocze swoje u Wet-a. Kicia drugiego wziąć nie mogę coby go motywował bo drugi się rozchorować może, nie mamy 100% pewności że to stres i kocia wymęczona psychika. No ale przecież musiał coś jeść w Sopockim Schronie przez ten miesiąc. Bo żyje.
OFICJALNIE OGŁASZAM KRYZYS, BRAK POMYSŁÓW I ZAPOTRZEBOWANIE NA RADY.
Bo mi się Futro na śmierć zagłodzi...