Zofia&Sasza pisze:Ja kiedyś na totalnym pustkowiu namierzyłam przejechanego kota. W strasznym stanie, bez szans (oszczędzę szczegółów, ale naprawdę nie było co zbierać)... I dałam radę skrócić jego cierpienia. Wiem, że to strasznie brzmi, ale czy miałam patrzyć jak cierpi?
To wcale strasznie nie brzmi.
Skrócić cierpienie - czasem tylko to można zrobić i jest to bardzo dużo.
Mnie się zdarzyła taka sytuacja.
Maroko. Wszędzie pełno kotów, tych zdrowych i tych chorych.
I ten jeden którego obraz mam ciągle przed oczyma.
Siedzimy na placu w Meknes, jemy obiad.
Pod nogami zaczynają się kręcić koty w nadziei na resztki ze stołu.
Zaczynam im rzucać mięso.
Pojawia się on - mały, kilkumiesięczny marmurek, wychudzony bardzo, wygłodniały. Oczka zaropiałe, futerko nastroszone.
Bieda taka ale i inne nie wyglądają rewelacyjnie.
Siada pod moim krzesłem, rzuca się dosłownie na jedzenie.
A ja z przerażeniem dostrzegam że kot nie ma prawie połowy pyszczka z jednej strony : osłonięte, wyżarte przez kalci (tak sadzę) dziąsła, ropa sączy się z pysia.
Jedzenie wiąże się dla kota z ogromnym bólem ale je. Bo chce żyć.
Wiem że kot jest skazany na śmierć.
Nie lekką. W bólu. Z głodu, bo w końcu i jeść już też nie będzie mógł.
To że rzucam mu mięso nie poprawia jego sytuacji, przeciwnie, wydłuża tylko agonię bo mobilizuje organizm do podjęcia walki o przeżycie.
Co mam robić????
Kot powinien zostać natychmiast uśpiony.
Ale jak ???
O wecie zapomnijmy, tu i o lekarza chyba trudno, jesteśmy przejazdem.
Kłębowisko myśli w głowie "nie mogę go tak zostawić, muszę skrócić jego cierpienie, może powinnam go złapać i udusić?????". Inny sposób na uśmiercenie nie przychodzi mi do głowy.
Nie robię nic.
Leję tylko łzy do talerza, zakrywając twarz przed towarzyszami podróży.
Wyjeżdżamy, kot zostaje, mam tylko nadzieję że umarł prędko.
Do Maroka jechać więcej nie chcę.
Do dziś mnie prześladuje ten kot.
Jego cierpienie.
To że mu nie pomogłam.
I że umarł.
I że był skazany od urodzenia na taki koniec, bo był tylko małym chorym, nikogo nie obchodzącym zwierzęciem na tym okrutnym świecie.
selekcja naturalna, wiem - ale jakoś pogodzić się z tym nie mogę.
ps : przepraszam jeśli ten wpis trąci sentymentalizmem ale nie umiem tego ując inaczej. Ten kot będzie mnie prześladować do końca.