mio pisze:witam,
baaardzo jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat.
mam 2 koty adopotowane od magaaaa- Charlie (Szarotke, Szarlotke, Karoline, Dmuchawca, Zezulca, itd.) oraz Terry (Fizie, Fruzie, Tereske, Srajtka, Chorutka). naprawde lubie moje koty- karmie, miziam, ganiam, przekonuje do dobrego

, lecze, bo szczegolnie maluch choruje mi i choruje, ale jednego nie rozumiem- JAK MOZNA TRAKTOWAC KOTA JAK KOGOS ROWNEGO CZLOWIEKOWI? pozwalac mu na wiecej niz rozpuszczonemu dziecku? cieszyc sie, ze leje w posciel? mowic, ze kiedy zdechnie, to odchodzi za teczowy most?
czy takie po prostu
lubienie kota, bez wpadania w euforie, wchodzi w rachube?
Rozpuszczone dzieci są najgorszym tworem na tym świecie - im właśnie można pozwalać na jak najmniej. To tak na marginesie.
Nie cieszę się gdy kot puści pawia na dywan, nie cieszę się gdy Mała po raz kolejny zerwie zasłony z karnisza - gdyby to zrobiło dziecko, wierz mi....też bym się nie cieszyła - bo jakoś nie widzę ku temu powodów w tej sytuacji.
A co do zdychania...zdychają tylko źli ludzie, reszta istnień, odchodzi...i takie jest moje zdanie na ten temat.
BarbAnn pisze:Miałam kiedyś dosyć poważną sprawę/zabieg.
Doczołgałam się do domu.Mąż którego miałam jeszcze wtedy na stanie miał moje samopoczucie w doopie samej.Bo wg niego ja byłam niezniszczalna więc po co się pochylić.
To koty mnie obłozyły sobą.To koty mnie grzały.
To koty przy każdym ruchu patrzyły mi w oczy badawczo
Od człowieka tego nie dostałam
Pogrubiłam to co najważniejsze i wg mnie najistotniejsze w tej wypowiedzi. Gdy wielokrotnie osoba bardzo mi bliska/przyjaciele w ogóle nie zwracali na mnie uwagi, to nigdy nie dostałam czegoś takiego od kotów. Zawsze czekają na mnie w drzwiach ( ostatnio zauważyłam, że jak wracam do domu, to widzę o tej samej godzinie jednego z moich kotów w oknie, wypatrującego mnie

). Gdy wielokrotnie płakałam, zawsze miałam któregoś z puchatków koło siebie - nie...to nie ja je brałam na kolana, to one przychodziły do mnie, tak jakby chciały powiedzieć "nie martw się, jestem tu obok".
Domyślam się, że rachunki od weta mogą "boleć", ja ostatnio też dostałam po kieszeniu w związku z chorobą mojego kota, ale wiesz o czym myślałam,gdy płaciłam u weta?( mimo, iż samej jakoś super mi się nie przelewa ). Że pieniądze idą na zdrowie mojego przyjaciela.
Przeżyłam i podrapane drzwi i podrapaną kanapę ( za która musiałam spłacać właścicielowi kasę ) i wiele innych rzeczy...ale to tylko materialne rzeczy, które kiedyś i tak się zniszczą ( no, chyba żeby ich w ogóle nie używać ).
Kot to dla mnie przyjaciel...taki najprawdziwszy, od serca...
i tego Ci życzę, żebyś kiedyś właśnie tak pomyślała o swoich puchatkach
