Relacja z dyżuru porannego.
Nie było mnie 3 tygodnie, więc ilość kotów i to, co zastałam jak przyszłam mnie przerosło. To było istne pandemonium. Kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć, ale dzięki psychiczno - telefonicznemu wsparciu Wiiwii dałam radę. A raczej daliśmy, bo przyszłam z synem, który jak wszedł i koty go "oblazły"

wpadł w panikę. Jednak powoli, powoli opanowaliśmy to szaleństwo. Wyszorowałam podłogę za wolierą, ale ten kto przyjdzie wieczorem pewnie tego nie zauważy, bo już jak wychodziłam sytuacja powracała do "normy" sprzed sprzątania.
Jeśli chodzi o zdrowie, to nic niepokojącego u kotków nie zauważyłam. Gutek z 2 razy kichnął, ale bywało gorzej. Rexa ciągnie na wolność. W trakcie, jak dawałam kotom mokry pokarm musiałam pilnować, bo nie dawały jeść Kiwaczkowi. W ogóle gorzej go traktują. Nie wiedziałam, że u kotów też występują takie zachowania, jak u naszych uczniów (niektórych oczywiście, zresztą u niektórych dorosłych też) -"jak słaby, inny to mu dokopać". Jest kochany, jak się go głaszcze to to kiwanie głowy ustaje. Na koniec rozdzieliłam towarzystwo i w wolierze zostawiłam większość, a poza nią, tak jak pisało na kartce Kiwaczka, kotki na wakacjach i jednego czarnego, który jak go chciałam dać do woliery reagował paniką (ma chyba dosyć przeludnienia, a raczej przekocenia - była to Shila).
To tyle wrażeń na bieżąco. Pozdrawiam wszystkich kocio i psio-lubnych.