Nie było nas w domu 3 dni.
Przez ten czas kociarstwo pozostawało pod cudowną opieką xandry i przema. Nie dość, że dzielnie realizowali moje zalecenia z długaśnej instrukcji (w tym rozpisane dokładnie 4 różne diety, z dokładnością do tego, co podać rano, a co wieczorem i którego kota gdzie zamknąć na czas karmienia

- ja to robię na co dzień odruchowo, ale jak to wszystko spisałam i popatrzyłam na kartkę A4 pełną zaleceń dotyczących żonglowania miskami, to aż się sama za głowę złapałam

), to jeszcze bawili się w karmienie zdrowych grubych bębnów chrupeczkami z ręki (bo padalce ostatnio nie chcą żreć Hills'a

).
Raz jeszcze ogromne dzięki!!!
Wróciliśmy wczoraj wieczorem, koty całą noc pobierały haracz miziankowy i przytulankowy.
No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Koza. Na czas wyjazdu odstawiłam jej leki, trochę na zasadzie sprawdzenia co się stanie. No i już wiem - o ile na lekach kupale są od biedy znośne, to bez leków jest mocno kiepsko
