To byla intensywna niedziela. Zaczne od tego, ze nie zgadałysmy sie z Dorota i ona z wszystkim manelami, czyli plecakiem i walizka czekała na przystanku, do tego miała koszyk z zamiarem na kota, a w takim koszyku to ja swinki morskie przenosze

wiec musialam leciec kupowac transporter, na szczescie zoolog niedaleko otwarty byl. Nastepnie z tym wszystkim potoczylysmy sie do schronu. No i tradycyjnie na wejsciu stanełam przed znanym dylematem, który biedniejszy???

Gozdzik byl akurat na wybiegu, zwlekał z przyjsciem, kucnełam i podszedl Maciek, wladowal mi sie na kolana, wcisnal łepek pod pache jakby chcial powiedziec, beze mnie nie wyjdziecie. I wtedy poczulam to wychudzone ciałko, nigdy tak chudego kota nie dotykałam, moze poza Czesiem, kregoslup na wierzchu, wszystkie zebra mozna policzyc, ja nie wiem jak ten staruszek tam egzystowal, chyba tylko jadl na tyle aby nie umrzec. Ma kamien na zebach, zapalenie dziasel, kk, oko z bielmem i ropa. Obraz nedzy i rozpaczy. Przywieziony przez osobe prywatna w sierpniu................ Jutro Dorota pojdzie z nim do weta, bardzo bym prosila atrophy o skontaktowanie sie z nia , numer podam na pw i zabranie do naprawde dobrego weta, Mackowi trzeba zrobic pełne badania, to bedzie długa i zmudna praca ale warto jest kochany.
Odrazu bardzo prosze o wsparcie finansowe dla Macka, na pewno bedzie potrzebne. Oto on:



