Wróciliśmy. Wróciliśmy przedwczoraj, bo wczoraj było spotkanie forumowe. Ludzie na nas dziwnie patrzyli, że wyjeżdżamy już w piątek. Właściwie nie działo się nic niezwykłego, Budyń w autobusie - jak zwykle, choć tym razem miał litość i robił dłuższe przerwy, nawet pospać się dało (w obie strony). Na miejscu też jak zwykle...A, nie, niezupełnie. Mała BluMka, która już nie jest mała i za sprawą RC robi jej się coraz więcej, już nie boi się suni moich teściów. Nastapiła pewna zamiana ról - sunia woli małej schodzić z drogi, a Budyń niepewnie się przyglada, co te baby jeszcze wymyślą. A zaczęlo się od tego, ze sunia zawarczała na Budynia. Budyń przechodził koło niej kiedy jadła, bo ma zwyczaj jadać nie z miski, tylko na środku dywanu w pokoju. Najpierw zawarczała, a potem ...zaskomlała i zaskowyczała, bo wyskoczyła do niej szara torpeda z pazurami i okrzykiem bojowym. I nakładła BluMka pieskowi po tyłku... A potem chodził już nie pod ścianami, tylko środkiem i patrzyła wzrokiem wymownym: "Niech mi jeszcze raz podskoczy, niech tylko warknie" . Potem jeszcze raz BluMka potwierdziła porządek rzeczy, kiedy teść przykucnąl i zaczal ją głaskać, a zazdrosna sunia zaczeła warczeć. Zaraz oberwała po tyłku i usłyszała wojenny śpiew BluMki (aż mnie wcisnęlo w fotel). Budyń przezornie ukrył się w łazience i wystawił łeb dopiero jak BluMka umilkła. Patrzył na nia jak na stwora z księżyca.Potem jak pies chciał przejść, a BluMka akurat leżała w przejściu - piesek się grzecznie wycofywał... A myszata ani drgnęła...
No i to chyba tyle nowości. Teraz oba kociambry śpią, wcześniej ganiały do upadłego za myszkami od Kasi. Ja się specjalizuje w nowej funkcji - miotacz myszki. Albo rzucający myszkami.
