Agness... zdjęcie Rysia zaraz na e-mail.
Nadal nie mam komputera. Może wróci z naprawy w tym tyg.
Piątek: Jak napisałam Agness, po powrocie wypuściłam Rysia z transporterka i nagle wpadł w szał... Wierzgał, skakał, uciekał, warczał na swoją nogę, gryzł ją.... Złapałam go po chwili, ale to nie było takie proste... Jak go trzymałam, to był spokojny, ale ile mogę siedzieć z nim na rękach? Poza tym już zdążył ściągnąć opatrunek z nogi. Pojechała do weta miejscowego. Założył opatrunek na nowo i dał ten kapturek

Powiedział, że nie odważy się podać leków, bo nie wie, czym go usypiano i jaką dawką. Poza tym leki to wg niego nie rozwiązanie, bo mały musi się przystosować do sytuacji.
Noc: mojemu Tż-towi się upiekło, bo był w pracy. Ryś został - nadal głodny - w transporterku, który ciągle przewracał (mam materiałowy, ale przynajmniej się nie ranił). Trzymałam transporterek jedną ręką za ucho z łóżka. Dotrwaliśmy do rana z cogodzinnymi pobudkami.
Sobota: rano się okazało, że Ryś ma krewkę na pazurkach, bo tak drapał klatkę. I znalazłam złamane pazury... Postawiłam go przy misce i cały czas trzymałam - troszkę zjadł. Siusiu nie chciał tak zrobić, będąc trzymanym

Wrócił tż. Mały się zsiusiał w klatce. Ubrałam go w szelki i zrobiliśmy próbę. Jakoś załapał, bo cały czas trzymałam za szelki.